El Camino de Santiago odc.3

Dzień 4.
Otwieram oczy. Powrót do rzeczywistości. Tak! To już na pewno rzeczywistość. W nocy miałem dziwny sen. Zupełnie nie pamiętam o czym. Za dużo myślałem wieczorem przed snem. Tak, z pewnością przez to. Za oknem jeszcze ciemno. Sprawdzam godzinę na telefonie – dochodzi w pól do 6-tej. Większość osób w albergu’e już na nogach i szykują się do kolejnego dnia wędrówki. Do Santiago pozostało 220,5 km. Wielu z nich idzie już ponad 3 tygodnie. Niektórzy nawet kilka miesięcy – zaczynali z własnego domu. My zaczynamy dopiero 4. dzień, a już pojawiły się problemy z obtarciami i odciskami. Ludzie mówią tutaj, że po 6 tygodniach człowiek się przyzwyczaja i może iść przed siebie bez końca. Ciężko w to uwierzyć – może kiedyś sam sprawdzę, ….hmmm, …. pożyjemy, zobaczymy. Dzisiejsza relacja będzie krótka! Opiszę tylko to, co najważniejsze i nie będę specjalnie przeciągał co by mi nie zarzucili, że zanudzam. No więc: WSTALIŚMY->ŚNIADANIE->DROGA->NOCLEG-> PRYSZNIC->PRANIE->KOLACJA->LULU. No dobra żartowałem! Opiszę wszystko;) Skoro czytasz odc.3 znaczy, że te poprzednie nie były takie złe a może nawet Ci się spodobały:). No dobra! Wracamy na trasę!!! Wspaniałą cechą albergue w El Acebo była świetna atmosfera i to, że była tam zarówno wspólna kolacja jak i śniadanie. Co prawda śniadanie nie było już tak uroczyste, ale i tak będę mile wspominać to miejsce. Szybko pakujemy śpiwory i resztę ekwipunku. Łatam „dziury” w stopach świeżym plastrami. Sandały na nogi….plecak na plecy….czapka na głowę….aparat do ręki !!! Zaczynamy nowy dzień w dobrych nastrojach. Dzisiaj czeka nas odcinek blisko 30 km do Cacabelos. Ale najpierw musimy zejść z poziomu ponad 1000 m.n.p.m. na wyżynę położoną 500 m.n.p.m. Trochę się nam nudzi, więc wymyślamy fajną grę. Na każdy dzień wybieramy jedno słowo „taboo”. Kto je powie przejmuję „pałeczkę” i na koniec dnia musi zasponsorować dobre wino na kolację, co by się lepiej trawiło. W Hiszpanii dobre równa się około 1 euro! Tak więc słowo taboo na dzisiaj to… UWAGA…. PLECAK. Zaczynamy grę. Po drodze śpiewamy tradycyjnie hymn do Jakuba na dobre rozpoczęcie dnia. Znowu powstają nowe zwrotki. Dzisiaj główną postacią jest pielgrzym, który chrapał w nocy i nie dało się spać. A tak w ogóle to Jakub spełnia życzenia. Jeżeli kiedykolwiek będziecie na El Camino, to spróbujcie! Nie mówię tutaj o wygranej w Totolotku. Chodzi bardziej o realne życzenia. Zresztą jak człowiek idzie taki kawał drogi to dużo do szczęścia nie trzeba. Miałem kilka takich życzeń i koniec końców wszystkie się spełniły. Pewnego dnia chciałem dobrej sangrii (słodkie wino owocowe), to ją dostałem. Później było jeszcze jedna ważna rzecz o którą prosiłem, ale o tym będzie w innym odcinku. Słyszałem też, że ktoś chciał się przejechać konno i tego samego dnia to się spełniło. Ktoś inny chciał dostać buty, bo jedyne jakie miał rozleciały się – tego samego wieczoru dostał od innego pielgrzyma. Tak właśnie działa Święty Jakub! Nie znasz dnia ani godziny, więc uważaj na to co mówisz!!!!.... bo się spełni :) Docieramy do Ponferrady. Za nami 16 km. Teraz ważą się losy dalszego istnienia naszej 5-osobowej grupy. Magiczna trójka miała w planach odwiedzić Las Medulas czy coś takiego. Jakieś tam złote góry, w których złota nie ma. Dzień wcześniej dorwali Internet i szukali dojazdu, ale okazało się, że jest kiepski i do tego drogi. Mimo tego chcieli zapytać w Ponferradzie. Na miejscu udawali, że sprawy nie było. Jeżeli to czytacie Dariuszu, Krystianie albo Marleno to tak, zauważyłem, że pominęliście ten temat, ale wiecie co…. hmm… i dobrze. Fajnie idzie się nam razem. Las Medulas poczeka! No przecież nigdzie nie ucieknie! :-) Idziemy do marketu zrobić zakupy na obiad i podwieczorek. Ahhhh…. Zapomniałbym! Po drodze napotykamy drzewo morwowe. Najadamy się do syta dojrzałymi, czerwonymi owocami morwy a na drzewie jeszcze pełno owoców. Może dobrze działają na cerę? No dobra chodziło o to, że świetnie pasują jako charakteryzacja. Robimy charakteryzację przy użyciu morwy. Umorusani na twarzy czerwonym miąższem maszerujemy i uśmiechamy się do napotkanych ludzie. Większość trochę zaskoczona, ale reakcje pozytywne. Później zapominam o tej naszej charakteryzacji i dopiero jak muchy zaczynają się zlatywać -zmywamy. Dobra, jesteśmy z powrotem w markecie. Koszyk w rękę. Bagietki-buch do koszyka. Chorizo-buch. Mleko-buch. Płatki-buch…buch…..buch….buch. Płacimy. Znajdujemy park i wolną ławkę. W naszym gronie jest specjalista od gotowania, który przygotowuję tzw. Kanapkę Rzeźnika!!! Czyli praktycznie same mięcho w środku. Po chwili zlatują się psy…. Serio!!! Przyleciał pies i chciał porwać kanapkę!Zjadamy co trzeba. Uzupełniamy zapas wody i idziemy dalej. Tak w ogóle to w międzyczasie „pałeczka” w naszej grze na słowo taboo była przekazywana szybciej niż w Jamajskiej sztafecie 4X100 m i koniec końców Dariusz został sponsorem wieczoru!!! Dzięki Darek, że tak lubisz gadać! ;-) Idziemy przy jakiejś trasie szybko ruchu. Dzisiaj strasznie się wleczemy, ale już niedaleko; 6, może 7 km. Po 2 godzinach w końcu docieramy do Cacabelos. Szybki zbadanie sytuacji – są miejsca w albergu’e i całe szczęście. Jesteśmy zmęczeni i ryzykowne byłoby kontynuowanie tego dnia. Ja ledwo się tam dowlokłem…… Pokazujemy nasze pielgrzymie paszporty i dostajemy łóżka. Pokoje są dwuosobowe a tak naprawdę to …hmm…. jak by to wytłumaczyć. To wygląda jak taka długa stajnia ze ścianami działowymi, które nie sięgają do sufitu. Czyli niby pokoje są dwuosobowe ale i tak znowu będzie słychać chrapanie. Tak przy okazji to ta pseudo stajnia jest zbudowana dokoła kościoła, który podobno rzadko kiedy jest otwierany. No skoro tam stoi to może ktoś by z niego skorzystał!!! ” Gorący prysznic siły Ci doda” – oto hasło na dzisiaj. Tradycyjnie pranie. Później czas na szybkie zakupy w supermarkecie. Co prawda kuchni tutaj nie ma, ale Polak potrafi! Oto co posiadamy na stanie: -grzałka 2 szt.-kubek metalowy 2 szt. o pojemności 1l oraz 350 mln -manierka 1 szt.-koc NRC (ratunkowy) -noże 2 szt.- tęgie głowy 5 szt. -sztućce metalowe oraz plastikowe -miska do prania plastikowa 1 szt. (pożyczona) -fransuski kucharz (tak, tak !! Nie franCCCuski a franSSSuski;-) ) -składniki: papryka, cebula, czosnek, cieciorka (albo cietrzewica – jak kto woli), mieszanka warzywa, szyneczka, bagietka, majonez, jajka, arbuz, sangria, cytryna, pomarańcza oraz jabłko - „gorący kubek” 6 szt. różne smaki (przywiezione z Polski) A teraz recepta na świetną kolację: W manierce oraz kubku za pomocą grzałek gotujesz wodę na zupki, a później jeszcze raz wodę, a wodzie jajka. Składniki do sałatki kroisz na deseczce zrobionej z tekturowego pudełka po płatkach śniadaniowych. Teraz najważniejsze!!!! Miskę do prania wykładasz kocem NRC – wygląda to tak jak brytfanka wyłożona folią aluminiową kiedy piecze się placek. Wszystkie składniki warzywne plus szynka i majonez wrzucamy do miski i miesamy, miesamy, miesamy, miesamy. To wszystko robi nasz kucharz fransuski czyli Dariusz, który zna się na rzeczy. Efekt – WIELKIE ZAMIESZANIE W ALBERGU’E. Kilka osób przychodzi. Z zaciekawienie oglądają nasze naczynie na sałatkę. Siadają i patrzą z niedowierzaniem. Może chcą spróbować….hmmm… ale widzieliśmy ich wcześniej w pizzerii. Oni są najedzeni a my głodni! Nie, nie, nie, NIE jesteśmy skąpi!! O nie, nie, nie. To nie o to chodzi. Jesteśmy Polakami i polskiej gościnności stać się musi zadość! Zapraszam na kolacje jednego z Koreańczyków, którzy śpiewali nam hymn dzień wcześniej. Ale o tym za chwilkę. Teraz czas przygotować sangrię. Wydrążamy arbuza. Do środka wsypujemy pokrojone owoce ( wydrążony miąższ z arbuza również) i to wszystko zalewamy sangrią, żeby nasiąkło. Po 30 minutach gotowe!!! POLECAM!!!! Zupki chińskie zalane. Sałatka gotowa. Jajka ugotowane. Napój przekąsił się z owocami, więc też gotowy. Co prawda naczynia improwizowane, ale nikomu to nie przeszkadza. Kolacje czas zacząć. MNIAM, MNIAM. Sałatka niby prosta, ale warunki przyrządzenia oraz geniusz kucharza nadały jej niesamowity smak. Lecę po Koreańczyka. Chłopak bardzo się ucieszył i zrobił nawet zdjęcie, co oznacza, że też mu smakowało. Na koniec wspólne zdjęcie a w misce i arbuzie pusto. Czas posprzątać i do spania. Jeszcze tylko ząbki umyć. 23 godzina i leżę w łóżku. Taki jestem zmęczony i zaraz chyba zasnę. Aaaaaa….. moment. A tradycyjne przemyślenia z mijającego dnia! Kurcze… ciężko dzisiaj było a to dopiero 4. dzień. Jak to możliwe, że wielu ludzi idzie już ponad 3 tygodnie. Z drugiej strony to świetna szkoła przetrwania, silnej woli i charakteru. No i poza tym jakich ciekawych ludzi można poznać. Ale stopy to będę leczył chyba tydzień jak wrócę. Później jeszcze kilka przemyśleń, które na zawsze zostaną moją tajemnicą ;-) BUM  i śpię!

c.d.n. 

P.S. I. Wiem, że znowu strasznie przynudziłem :-)
P.S. II.  Błędy ortograficzne zrobione celowo - zapis fonetyczny niektórych słów naszego kucharza, który udawał Francuza mówiącego po polsku ;-)

Zdjęcia i tekst: Maciek Sukiennik