Legendy o świętych - opowiadane dzieciom przez Wincentego Rośka

Wielkie osiągnięcia poczynił ten XX wiek, w którym przyszło nam z woli Bożej żyć. Wielkim osiągnięciem to działa cybernetyki, radiofonii i telewizji.
Telewizja jest dobra, jeśli umie się wybrać ziarno, by odrzucić plewy.
Nie jest łatwo wybrać owe ziarno, szczególnie jeśli chodzi o młodzież  a zwłaszcza dzieci. Pożałowania godne te „dobranocki” serwowane dzieciom, niesamowicie głupawe np. „muminki”, albo całe serie obrzydłych potworków, po których to młody widz, jakim jest dziecko, może cierpieć na różne lęki, albo nocne zwidy.
A gdyby tak zamiast tych wątpliwej jakości „dobranocek” nie jedna mama przed snem przytuliła swoje dziecię i opowiedziała jakąś ładną bajkę, jakie to opowiadały nasze Mamy i Babcie. Ileż to jest bajek wspaniałych z pouczającym morałem. Były i takie wspaniałe opowiadania przekazywane z pokolenia na pokolenie przez wiele dziesiątek lat, a niestety dzisiaj zastąpione „muminkami”.
Nasz Dziadek nam opowiadał.
Dawno temu, kiedy żył w Krakowie wielki św. Profesor Jan Kanty, uwielbiał on długie spacery na podkrakowskie wioski. Zachwycał się pięknem natury, budzącej się wiosny, bo wtedy i modlić się łatwiej i Bogu dziękować za dary.
I tak kiedyś pięknym majem szedł przez pewną wioskę. Koło drogi stała figura Matki Bożej a przed nią zobaczył klęczącą dziewczynkę, która gorzko płakała. Wielki święty profesor wzruszył się łzami dziewczęcia i pytał, jaki ma smutek, że płacze.
Dziewczynka łkając opowiadała św. Janowi, że co dzień chodzi do Krakowa i nosi mleko w dzbanie na targ na Kleparz. Jest biedną służącą, co dzień gospodyni ją posyła, aby to mleko sprzedała. Dalej opowiada, że jest maj, miesiąc poświęcony Matce Boskiej, a że przechodzi koło figury, więc położyła dzban z mlekiem i pobiegła na łąkę nazbierać kwiatów, aby ustroić figurę. I wielkie stało się nieszczęście, bo dzban się przewrócił, rozbił i mleko się wylało. Dziewczynka płacząc mówi, że ją gospodyni złaje, a może zbije za to.
Dobrego dziewczęcia łzy wzruszyły św. Profesora, schylił się, pozbierał skorupy rozbitego dzbana, zapewne westchnął do majowej Matki Bożej, i stał się cud. Dzban odzyskał pierwotny kształt napełniony mlekiem. Uradowane dziewczę dziękowało św. Profesorowi.
Odchodzący św. Jan Kanty jakby podziękowania nie chciał przyjąć, tylko wskazał dziewczynce figurę Matki Bożej i poszedł w swoją stronę, dziękując za wszystko Stwórcy Bogu.
Następne opowiadanie naszego Dziadka o wielkim świętym żyjącym w Krakowie św. Jacku Odrowążu. Podobnie jak św. Jan Kanty lubiał św. Jacek wędrować w podkrakowskich wsiach i okolicach. Wielbił Stwórcę podziwiając Jego Dzieła. Latem przechadzał się wśród złotych łanów dojrzewających zbóż, tworzących piękną szachownicę różnych barw, tak charakterystyczną dla tych właśnie okolic.
Wyszedł kiedyś Święty w pola pogodnym, letnim dniem, zobaczył olbrzymi łan dojrzałej pszenicy, przed którym stali żeńcy z sierpami gotowi rozpocząć pracę, aż tu z za horyzontu wytoczyła się na niebo groźna, czarna chmura, zrobił się szum i spadł wielki grad, który pokotem położył na ziemię piękny łan. Przerażeni żeńcy z płaczem załamywali ręce, widząc, jak całego roku ich praca, poszła na marne.
Widząc to św. Jacek, żal mu było ludu, stanął nad zbitym łanem, wzniósł oczy i ręce ku niebu, modlił się do Stwórcy, i stał się cud, powstał zbity łan piękny jak przedtem. Kłaniały się dojrzałe kłosy i tylko łagodny wiatr strącał z nich ostatnie krople deszczu. Żniwiarze oniemieli z zachwytu, wszyscy upadli na kolana wielbiąc i dziękując Bogu za cud przez wstawiennictwo św. Jacka Odrowąża.
I jeszcze jedno przytoczę opowiadanie naszego Dziadka.
Na naszej polskiej ziemi, wciągu wieków, bywało tyle różnych wojen, mówiło się, że ta nasza święta ziemia jest łzami i krwią nasiąknięta.
I tak też zginął na wojnie biedny żołnierzyna i idzie do nieba, a że to droga trudna i ciernista a i buty żołnierskie ciężkie  uwierają. Przyszedł wreszcie do Bram Niebieskich i nieśmiało puka. Pyta św. Piotr, kto idzie, więc mówi, że żołnierz. Odpowiada św. Piotr, że nie wpuści, bo idzie z wojny, a tam zabijają. Odpowiada żołnierz, że on nikogo nie zabił, ale jego zabili. Jakoś nie przekonało to św. Piotra i nie spieszył się z otwieraniem Bram. Dopiero na polecenie Matki Boskiej żołnierz został wpuszczony do Raju. Jednak św. Piotr nie był z tego kontent, bo że wpuszczanie do Raju to jego odwieczna rola. Podeszła Matka Boża do udręczonego żołnierzyny, na jego zakrwawionej piersi ukazał się błyszczący medalik z wizerunkiem Matki Bożej a z kieszeni wypadła książeczka z Litanią Loretańską. I w tym wspaniałe chóry anielskie zaczęły śpiewać: Królowo Aniołów, Królowo Patriarchów, Proroków, Apostołów, męczenników, Wyznawców, Królowo Wszystkich Świętych. I w tym całe wymienione zastępy stanęły po stronie Bogarodzicy, naprzeciw został sam św. Piotr.
Słyszane w dzieciństwie te wzniosłe opowieści idą z człowiekiem od dziecka przez całe dorosłe życie.

Napisała J. Augustyn.