Wstyd mi za Jabłoniec

   Co tu wiele gadać, a po prawdzie, pisać. Temat to wstydliwy, a nawet żenujący. Do tego, dla mnie - po trosze – niewygodny, bo ambicjonalny.  Przykro mi, że tym razem w złym świetle przedstawię mój ukochany Jabłoniec. Kiedy w ubiegłym roku udało mi się, przy wsparciu Pana Burmistrza, reaktywować obchody rocznicy Bitwy Limanowskiej na Jabłońcu, zyskałem nadzieję, że sprawa cmentarza ruszy z miejsca. Mówiąc najogólniej, bo nie tylko o remont chodzi, ale i o bieżące utrzymanie, promocję, dobre oznakowanie przy trakcie cesarskim (droga nr 28), itd. Wcześniej nasze Stowarzyszenie zorganizowało na jabłonieckim wzgórzu udany złaz niepodległościowy. Coś się zaczęło dziać. Nie będę tu już kolejny raz pisać, że cmentarz nr 368 z kaplicą - mauzoleum to perełka, nieliczna atrakcja w naszych okolicach, bo o tym było wcześniej, i to nie raz. Pisali też inni. Mój głos pewnie niewiele znaczy; jestem tylko miłośnikiem tego miejsca, pasjonatem historii, urodzonym na Podjabłońcu. Może nawet dziwakiem, ale się tym nie przejmuję.  Chodzą słuchy o wielkich planach  i pieniądzach, pewnie wirtualnych, w dzisiejszych niepewnych czasach dekoniunktury. Jestem  realistą i interesuje mnie: tu i teraz. A stan jabłonieckiej nekropolii jest zły. Mówiąc delikatnie. Wiele można – i trzeba – zrobić natychmiast. Trawa urosła dorodna, prawie do kolan, a miejscami i w pas. O krzyżu na kaplicy nie wspomnę (szczęśliwie mija już pół roku). Poutrącane przez wandali krzyże nagrobkowe nie wróciły na miejsca. Mur ogrodzenia pęka. Śmieci walają się za cmentarną bramą. Pod koniec ubiegłego roku prosiłem o duży kosz na śmieci, obok stołu z zadaszeniem dla „znużonych wędrowców” (czytaj: turystów). Bez odzewu. Nie wiem, po co na cmentarzu taki biesiadny stół, ale skoro już tam jest, to niech będzie i kosz. Efekt taki, że przybywają doń wieczorami „zmotoryzowani turyści”, gaszą pragnienie bynajmniej nie soczkami z Tymbarku, posilają się pizzą. Zostają puszki po piwie, butelki po „wodzie ognistej”, tektury po pizzy. Muzyka z radia na full. Wrzaski i przekleństwa. Tudzież inne uciechy, od których miarowo bujają się na resorach pojazdy. A wokół spoczywa kilkuset ludzi. Co do śmieci, to co jakiś czas zabieram ze sobą worek i rękawice. I zbieram. Walka z wiatrakami. Szczególnie w lecie, jak ciepłe wieczory i noce, bo nazajutrz to samo. W ubiegłym roku, przed jedną z naszych uroczystości na cmentarzu, w kilka osób, uzbroiliśmy się w kosy i grabie. Wykosiliśmy sporą część cmentarza. Ale nie jestem pewien, czy nie popełniliśmy przestępstwa, albo też – co najmniej - wykroczenia, bo na wszystkim trzyma rękę konserwator. Za moich szkolnych czasów, a była to skromna szkoła „po izbach” w Mordarce – Podjabłońcu, nasza wspaniała nauczycielka i wychowawczyni, Pani Zofia Szumilas, prowadziła nas przynajmniej dwa razy w roku na cmentarz, gdzie rwaliśmy chwasty, trawę i cierniaki. Można było. Przypomnę jeszcze, szczególnie młodym czytelnikom, że było to jeszcze „za komuny”, w czasach PRL-u. Wczoraj, w niedzielny wieczór, jak zwykle zaszedłem na cmentarz. Zauważyłem, że  wcześniej byli Węgrzy. Na jednym z nagrobków złożyli charakterystyczny okrągły wieniec z czerwono-biało- zielonymi szarfami. Z napisami. Dobrze, że się rozminęliśmy. Spaliłbym się ze wstydu. Przynajmniej parę zniczy się świeciło. Pan Ákos Engelmayer, goszczący ostatnio w Limanowej, odwiedził również cmentarz na Jabłońcu. Był bardzo zasmucony i rozczarowany jego stanem. Bywał tu wcześniej wiele razy; pierwszy raz, bodajże, w latach sześćdziesiątych. Stwierdził, że lepiej wyglądał za … komuny! To prawda. Pamiętam jeszcze cmentarz sprzed remontu w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Rozpoczyna się sezon urlopowy i wakacyjny. Przyjadą kolejni goście z zagranicy. Z Polski także; pasjonaci tematu Austro-Węgier. Co o nas, limanowianach, pomyślą ??? Fotografie wykonałem wczesnym rankiem, w poniedziałek,  4 czerwca br. Wieczorem wysprzątałem ponownie. Dwa wory ze śmieciami czekają na odbiór … .

mgr inż. Marek Sukiennik