Kanina w okresie I wojny światowej

Życie mieszkańców Kaniny w okresie I wojny światowej 

Kanina, wioska leżąca na grzbiecie wzgórz rozdzielających dorzecza Smolnika od północy i Słomki od południa, w wyniku I rozbioru Polski we wrześniu 1772 r. wraz z całą Galicją znalazła się w zaborze austriackim.
Z Cesarstwem Austrowęgierskim, mieszkańcy Kaniny zetknęli się już wcześniej w 1769 r. do krańców wsi Kanina dotarł kordon sanitarny ustalony rozkazem cesarzowej Austrii Marii Teresy. Szybko pojawiły się również słupy graniczne, między Królestwem Węgierskim, a Polską. Uniwersał wydany 29 sierpnia 1771r. w imieniu cesarzowej Austrii przez wiceadministratora Jana Berzenicza wyznaczał pięć przejść granicznych, jedno z nich ustanowiono w Kaninie.
W dniu 28 czerwca 1914 r. W Sarajewie rozległy się strzały, które pozbawiły życie austriackiego następcę tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. W Europie pełnej sprzecznych interesów państw ją tworzących wybuchła wojna, rozwinięta następnie w konflikt światowy. Echa strzałów z Sarajewa do Kaniny, wioski leżącej na grzbiecie wzgórz rozdzielających dorzecza Smolnika i Słomki, dotarły dużo później. A świadomość co się stało, refleksje, może nadzieje, przyszły zapewne wraz z pierwszymi zarządzeniami władz austriackich. Jedno z nich dotyczyło powszechnej mobilizacji, która została ogłoszona l sierpnia 1914 r. Zgodnie z nią Rudolf Cepurski, nauczyciel szkoły w Kaninie został powołany do służby wojskowej w armii austriackiej. Nauczyciel nie był mieszkańcem Kaniny, mobilizacja ta objęła wielu mieszkańców wsi ale, dokładna ich liczba nie jest znana. Do Kaniny dotarła wiadomość, że Rudolf Cepurski walczył na terenie Królestwa Polskiego, gdzie został ranny. Dalsze jego losy nie są znane, jedno jest pewne do Kaniny już nie wrócił. "W północno - wschodniej części kraju grzmiały bez przerwy armaty, świadcząc dobitnie na jak wysokim szczeblu stanęła już ludzkość w XX wieku". Takimi słowami rozpoczął zapis w kronice szkolnej, obejmujący nauczycielską posadę w Kaninie, Aleksander Pisarczyk. Powoli jednak huk armat zbliżał się do Kaniny i wzrastał niepokój jej mieszkańców. Grozę pogłębiały, uciekające z terenów wschodnich, grupy ludzi w kierunku Limanowej. Drogą wiodącą przez wieś przeciągały też pochody wojska głów austriackiego i węgierskiego. Mieszkańcy Kaniny codziennie obserwowali z niepokojem jego ruchy. Ciągnące na zachód wojsko postępowało zdenerwowanie, idące na wschód wywoływało nadzieję na spokojne życie. Starsi mieszkańcy biadoląc, zastanawiali się, co robić, uciekać wzorem innych, czy pozostać. Znaczący gospodarze wsi zwołali zebranie, na nim zadecydowano, że należy pozostać i czekać, co Bóg da. Z perspektywy czasu można by rzec, że dobrze zrobili, bo choć najedli się często strachu, to w większości obronili swoje gospodarstwa przed rabunkiem i rujnacją. Nadszedł dzień 16 listopada 1914 r., dzień ewakuacji mieszkańców Limanowej. Już na początku listopada miały miejsce pierwsze starcia w mieście patroli austriackich z rosyjskimi. A dnia 20 listopada Kawaleria kozacka rozgościła się w Limanowej na dobre wypierając Austriaków.
Mieszkańcy Kaniny dzień 16 listopada odebrali inaczej niż w Limanowej. Wiązało się to z faktem, że ożywiony parę dni wcześniej ruch na drodze, zamarł. Nastała upragniona dla mieszkańców cisza i spokój, była to jednak cisza przed "burzą". Już następnego dnia 17 listopada droga ożywiła się na nowo, zapełniło ją cofające się od strony Nowego Sącza wojsko austriackie. Za Austriakami postępowały liczne patrole rosyjskie. Kolejnego dnia przeszły jak huragan całe masy wojska rosyjskiego, głównie konnica, bo piechota przechodziła bokami. Nastał ciężki okres dla Limanowej, mieszkańcy Kaniny odetchnęli z ulgą. Rozwiane zostały, jak się zdawało, pogłoski jakoby wieś miała być bezpośrednim terenem bitwy. Ugruntował to odczucie fakt, że przez następny tydzień nie pojawiło się żadne wojsko na kanińskiej drodze. Po tej przerwie przemaszerowało od strony N. Sącza w kierunku Limanowej wojsko węgierskie. Pewnej nocy wojska rosyjskie zaatakowały pozycje węgierskie w Wysokiem, zmuszając ich do ucieczki. Mieszkańcy Kaniny, pilnie obserwujący ruch wojsk, mogli najpierw zaobserwować cofanie się wojska rosyjskiego, które zapędziło się za Węgrami, a później przybycie wojska austriackiego do Kaniny. Była to grupa gen. Ferdynanda Bissingena, która 7 grudnia została zaatakowana przez Rosjan i ich ciężką artylerię. W tym dniu po raz pierwszy mieszkańcy Kaniny mogli zaobserwować jak z ich wsi ("na Buczkach") artyleria austriacka ostrzeliwała napierających Rosjan. Na szczęście dla mieszkańców, ich artyleria nie odpowiadała na austriacki ostrzał. Pod naporem wojska rosyjskiego Austriacy i ich sztab z Bessingen przeniósł się. do Limanowej ( do dworu Marsów ). Pod koniec dnia, Rosjanie lokowali się w Kaninie, a część ruszyła w kierunku Limanowej, bronionej przez oddziały gen. hr. Herbersteina. Część wojska rosyjskiego została w Kaninie i co ciekawe początkowo była ostrzeliwana przez swoją własną artylerie, która dosięgła tylko Austriaków, znajdujących się pod Berdychowem. Następnego dnia 8 grudnia Rosjanie w Kaninie ostrzeliwani byli przez artylerie austriacką. Zgodnie z relacją świadka z Limanowej, bateria austriacka, dysponująca czterema armatami, zajęła stanowisko w brzozowym lasku nad stacją kolejową i rozpoczęła ostrzał w kierunku Kaniny. I tym razem mieszkańcy z niepokojem obserwowali ostrzał artylerii obsługiwanej jednak nie przez Austriaków ale przez Rosjan. Z ustawionych za kościołem w Kaninie ciężkich haubic ostrzeliwali Limanową, tym razem celnie. Potwierdza to T. Kasprzycki i relacje innych świadków, ostrzeliwany był rynek w Limanowej, dwór i browar Marsa, paliły się stajnie plebańskie. Tak już ciągnęły się dni do ranka 11 grudnia, kiedy to doszło do słynnego boju o wzgórze Jabłoniec. Walczył tam płk. huzarów węgierskich z wojskami rosyjskimi. Węgry odnieśli zwycięstwo, ale okupione licznymi zabitymi i rannymi (zginął m. in. dowodzący Othmar Muhr). Poniesiona przez Rosjan klęska zmusiła ich do odwrotu momentu załamania się nieprzyjaciela nie domyślano się w Kaninie, mimo odgłosów dochodzących do wioski: bitewnej wrzawy, karabinowych strzałów i huku armat. Dopiero później uzmysłowiono sobie, jak duże znaczenie miał ten jabłoniecki bój. Rosjanie z trzeciej armii po przegranej, w popłochu opuścili Kaninę, a 12 grudnia byli w N. Sączu. Dla mieszkańców Kaniny nie nastąpił jednak upragniony spokój, dalej żyli w ciągłym wojennym wirze. Za sprawą drogi przebiegającej przez wieś, którą za Rosjanami podążały wojska austriackie, jechały samochody a nad nią przelatywały samoloty. Na wiosnę 1915 r. Zgodnie z rozkazem przez Kaninę w kierunku N. Sącza przechodziły pułki wojska niemieckiego, przygotowujące się do majowej ofensywy. "Siły uderzeniowej wojsk sprzymierzonych tu nie odczuto" - takie słowa zapisano w kronice szkolnej. Analizując je warto podkreślić ich historyczną prawdę, wojska sprzymierzone opierały swoją siłę na tajemnicy operacji i celności swych dział. Wojsko niemieckie trzykrotnie kwaterowało w Kaninie wzbudzając ciekawość jej mieszkańców. Zainteresowanie jeszcze wzrosło, gdy pewnej majowej nocy usłyszano huk armat a na niebie zaobserwowano błyski. Armaty nie milkły przez całą noc. Dopiero rano dokładnie o godzinie siódmej nastała cisza, był pogodny dzień 2 maja. W tydzień później dowiedziano się o przełamaniu frontu rosyjskiego pod Gorlicami przez wojska sprzymierzone, oraz o niemieckim przygotowaniu ogniowym przed natarciem (nocna kanonada). W wyniku zwycięstwa wojska austriacko- niemieckie opanowały Galicję Wschodnią, a w późniejszym czasie całość ziem polskich znalazła się w rękach państw centralnych. W kronice szkolnej zapisano "lata biegły, szybko nastały czasy zmartwychwstałej Polski" kończąc je można dopisać - ale pamięć o minionych latach pozostała.
Wcześniej wspominałem o stacjonowaniu w Kaninie sztabu austriackiej dywizji, miejscem jego kwaterowania była zapewne plebania. Stała tuż przy drodze (w miejscu obecnej nowej)była  to  oprócz  dworu  najokazalsza budowla.   Murowana  z  drewnianym gankiem, czterema pokojami i kancelarią w środku. Przemarsze   licznych   wojsk   przez   Kaninę  i   działanie   wojenne   były   dla  jej mieszkańców bardzo dotkliwe. W trakcie ostrzeliwania rosyjskiego, jeden pocisk uderzył w plebanię, drugi częściowo uszkodził karczmę, jej właścicielem był żyd Henryk Reibscheid. Całkowitemu zniszczeniu uległ dom Michała Zięby, a sąsiadowi obok pocisk zniszczył stodołę. Co jednak najważniejsze, nikt nie zginął, ani nie został ranny. Mieszkańcy ponosili też straty w mieniu, w wyniku kradzieży i dewastacji przez kwaterujące wojska. Najwięcej ucierpiał dwór i obejście dworskie, własność Romana i Karoliny Pisz. Zabudowa dworska mimo wysiłków licznej służby, kierowanej przez zarządcę dworu Salomona Fiihrera, nie została całkowicie przywrócona do poprzedniego stanu. Świadczy o tym fakt, że zaraz po wojnie, dwór z polami dworskimi został sprzedany żydom. A ci następnie pola dworskie rozprzedali po kawałku chętnym. Dwór i otaczający go ogród, kiedyś zapewne okazałe, dzięki pracy ogrodnika Teofila Włodarskiego, zakupiła Emilia Żelechowska. W wyniku działań wojennych ucierpiał też dom sołtysa Kaniny Jana Darowskiego. Rosjanie założyli w jego domu szpital polowy, właściciel z rodziną musiał go opuścić. Ucierpiały również okoliczne gospodarstwa.23 Rosjanie i inni zabierali bydło, konie i to, co im było aktualnie potrzebne. Kiedy Piłsudski spędził z Wysokiego Rosjan, w jego ręce wpadło kilka sztuk bydła przygotowanego na rzeź. Kronika szkolna podaje, że mieszkańcy Kaniny ciągle pilnowali swojego dobytku i chodzili niewyspani. Głównie drewniana zabudowa wsi, zagrożona pożarem, powodowała kolejny strach. Wojska kwaterujące gotowały strawę przy stodołach lub nawet w ich środku. Problem miały też młode dziewczęta, nie mogące opędzić się od natręctwa Rosjan. Za radą matek ubierały stare ubrania i chustki na głowę, udając stare kobiety.
Ku radości parafian ocalał od zniszczenia Kościół parafialny w Kaninie. Było to tym ważniejsze, że skromny architektonicznie ale murowany (cegła i kamień) Kościół, został zbudowany tuż przed wojną. Zbudowano go w miejscu dawnego drewnianego kościoła, który spłonął w 1886 r. Budowę nowego ukończono w 1894 za proboszczowania ks. Leona '. Tarsińskiego, a konsekracja przez bp Łobosa nastąpiła 15 lipca 1898 roku. W okresie I wojny dbał o Kościół ks. Jan Kwarciński, który przybył do Kaniny tuż przed jej  wybuchem, bo w   1912 roku.  Jak pamiętają mieszkańcy był wymagający wobec siebie i innych w trosce o Kościół i plebanie.26 kilka razy wcześniej powoływałem się na zapisy z kroniki szkolnej, warto więc powiedzieć coś na temat jej funkcjonowania w okresie I wojny. Szkoła w Kaninie nie posiadała swojego budynku szkolnego, zajęcia odbywały się wynajętej  izbie u Darowskich.   Nauczyciel   Aleksander   Pisarczyk   (autor   kronikarskich   zapisów) mieszkał w domu, obok u Lisów. Mimo wybuchu wojny dzieci uczyły się regularnie, bo naukę w tutejszej szkole przerwano dopiero 9 listopada 1914 r. Potem był taki fakt, że nauczyciel musiał zgłosić się do przeglądu wojskowego. Po blisko trzech miesiącach to znaczy 21 lutego 1915 r. rozpoczęto naukę na nowo (przeszkadzały działania wojenne). Dzieci, jak można odczytać z kroniki, uczęszczały dobrze ale z ich czystością było dużo gorzej. Naukę przerywano jeszcze trzy razy w 1915 r. kiedy klasę zajmowało kwaterujące w Kaninie wojsko niemieckie. Przemarsze różnych wojsk, huk armat i przelatujące samoloty u dzieci szkolnych wywoływały zaciekawienie, a nie strach jaki opanował dorosłych. Z kronikarskiego zapisu wyłania się obraz, jak "w czasie przerwy, dzieci o pyzatych buziach z zadartymi w górę głowami (szkoła w dole), odwrócone w stronę drogi śledzą przechodzące się wojska. By po chwili fikać koziołki i bawić się w najlepsze". Można by rzec, że nic ich to wszystko nie obchodziło, jednak trudno wyobrazić sobie, by ich wesoły nastrój utrzymywał się też w domu. Nastroje rodziców, strach i beznadziejność sytuacji, udzielały się zapewne i szkolnej dziatwie. Mimo tego, że w szkolnej sali kwaterowało wielokrotnie różne wojsko, nie zanotowano większych strat. Mapy na ścianach służyły wszystkim za punkt orientacyjny w terenie działań. Straty dotyczyły zeszytów uczniowskich, kartek z nich używali żołnierze do pisania listów. Częściowemu zniszczeniu uległa kronika szkolna (wyrwano cały środek, a z księgi wizytacyjnej pozostały tylko okładki). Miejscem często odwiedzanym głównie przez kawalerię była kuźnia, założona w 1905 r. przez Mikołaja Potońca i przez niego prowadzona w okresie I wojny.
Co z tego okresu pozostało do dziś, jakie ślady, prócz zapisów w kronice szkolnej? W parafialnej księdze zmarłych pod datą 7 XII 1914 r. odnotowano śmierć dwóch żołnierzy austriackich. Pochowano ich na Kanińskim cmentarzu (obecnie jest tylko miejsce) 10 XII bez pogrzebu, ks. J. Kwarciński pokropił tylko trumny. Śladami były też przynoszone przez uczniów do szkoły łuski po pociskach armatnich i karabinowych z tego okresu jak i bagnety. Zachowała się i tradycja o czterech bohaterskich Polakach, pochowanych w Kaninie. Księga zmarłych tego nie potwierdza, nie robi tego również grób, który nie istnieje. Jak starałem się wykazać, życie mieszkańców Kaniny mimo, że nazwa ich miejscowości nie trafiła na karty historii I wojny światowej (J. Piłsudski i T. Kasprzycki ją wymieniają), toczyło się pod jej dyktando. Wojna ta zmieniała ich życie, wywoływała rodzinne tragedie albo rujnowała cały dobytek.

Echa Legionów Józefa Piłsudskiego 

Kanina, wioska leżąca przy dawnym trakcie cesarskim wiodącym do Nowego Sącza nie trafiła na karty historii I wojny światowej. Mimo tego wojna odcisnęła wyraźny ślad w dziejach miejscowości. Jeden z epizodów tego okresu związany jest z  krótkim pobytem Józefa Piłsudskiego i jego legionistów w Kaninie.
W pierwszych dniach grudnia 1914 r. do wioski, po wcześniejszym wycofaniu się Rosjan,  przybyło wojsko austriackie wraz ze sztabem 2 dywizji, którym dowodził gen. major Ferdynand Bissingen. Zadaniem tej grupy było osłanianie drogi w kierunku Nowego Sącza. Pozycje w Wysokiem były zajęte przez Rosjan, dlatego wojsko austriackie nie mając wielkiej ochoty iść na przód okopało się w Kaninie. Pułk Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego otrzymał zadanie dołączenia do grupy Bissingena. Pułk, maszerując ze Słopnic przez Limanową, przybył do Kaniny w godzinach rannych 4 grudnia. W skład pułk. wchodził 1 batalion piechoty (390 ludzi), kawaleria Beliny i część artylerii (4 armaty górskie). Ze sztabu dywizji Józef Piłsudski dowiedział się, że w Wysokiem stoi wojsko rosyjskie, a ich bateria strzela z Trzetrzewiny (Kozacy). Przez lornetkę obejrzał pozycje rosyjskie, uznając je za dość słabe i łatwe do zdobycia. W uzgodnieniu z Austriakami otrzymał zgodę na nocny atak na wrogie pozycje. Po zapadnięciu zmroku, pieszo jako pierwsza ruszyła kawaleria Beliny, później na południe od drogi ruszył oddział Dreszera i reszta legionistów z Piłsudskim. Nocny atak okazał się bardzo udany, wojsko rosyjskie w popłochu opuściło Wysokie, a baterię  z Trzetrzewiny wycofano do Nowego Sącza. Kawaleria podczas ataku zaskoczyła na folwarku Kozaków zmuszając i zmusiła ich do ucieczki, podczas której pozostawili oni kilka sztuk bydła, wcześniej ukradzionego mieszkańcom Kaniny. Następnego dnia 5 grudnia 1914 r.  pułk Józef Piłsudski ruszył z pod karczmy w Wysokiem w kierunku Marcinkowic i Nowego Sącza. Za nim przesunęli się Austriacy w kierunku Trzetrzewiny, oczyszczonej z wroga przez legionistów. Sztab 2 dywizji pozostał nadal w Kaninie, dokąd J. Piłsudski wysłał z Marcinkowic wiadomość o przebiegu działań, ilości pojmanych jeńców i ich zeznania. To z stąd do Klęczan otrzymał rozkaz dalszego marszu na przód (jak się później okazało Austriacy nie dostosowali się do tego). Po ciężkim boju pod Marcinkowicami (6 XII), pułk. legionowy późnym wieczorem osiągnął zachodnie krańce Pisarzowej rozciągając swoja pozycje, aż do podnóża Kaniny. Z plebanii w Pisarzowej, komendant wysłał do austriackiego sztabu w Kaninie raport z boju pod Rdziostowem i Marcinkowicami.
Wśród mieszkańców Kaniny pozostał w pamięci ten krótki pobyt legionistów, (polskiego wojska jak często podczas rozmów podkreślali) i postać ich dowódcy Józefa Piłsudskiego na słynnej Kasztance. Głęboko w pamięci zapadła im również postać kapitana Władysława Milki dowódcy 2 kompanii z I batalionu Bojarskiego.
Kompania Władysława Milki otrzymała na początku  zadanie zwiadu pułkowego, które  już w Kaninie zamieniono na zadanie osłaniania tyłów legionistów. Pobyt kapitana w Kaninie był więc nieco dłuższy, niż innych polskich żołnierzy. Mieszkał u miejscowego organisty Marcina Zaczka. W kronice szkolnej zapisano, że później jego żołnierze wracali północnymi obrzeżami Kaniny już bez swojego dowódcy. kapitan Milko zginął 6 grudnia 1914r podczas boju pod Marcinkowicami. To o nim J. Piłsudski powiedział „jeden z najlepszych moich oficerów”.
Mieszkańcy ugościli legionistów tym co mieli, kilku z gospodarzy przekazało pewne kwoty na tzw. pożyczkę narodową. Kawalerzyści podkuli swe konie u miejscowego kowala Mikołaja Potońca. Krótki pobyt legionistów i wojenna atmosfera podziałały na wyobraźnię młodych mieszkańców Kaniny. Dwóch z nich Michał Lis i Adam Darowski wraz ze swoim kolegą z Przyszowem Franciszkiem Kroczkiem postanowili nauczyć się strzelać. Pomocnym okazał się dziadek Adama Jan Darowski, były żołnierz, który udzielił im stosownych wskazówek. Chłopcy dość szybko opanowali sztukę strzelania i marzyli o wstąpieniu do legionów Polskich J.Piłsudskigo. Okazja nadarzyła się w jesieni 1916r., wtedy to w Kaninie pojawili się werbownicy do legionów. Michał i Adam ku rozpaczy matek uciekli z domów w legionowe szeregi, błogosławieństwa w zastępstwie rodziców udzielił im miejscowy organista Stanisław Zaczyk. Żegnając ich wręczył im obrazki Matki Boskiej Bolesnej z Limanowej. Oddając przyszłych legionistów w jej opiekę. Zgodnie z instrukcjami werbowników Adam Darowski, Michał Lis i ich kolega Franciszek udali się 19 listopada do Nowego Sącza, gdzie wraz  z innymi ochotnikami wyruszyli pociągiem do Przemyśla. Michał miał tylko 17 lat, został przyjęty w poczet rekrutów bo skłamał, że ma 19 lat jak kolega Adam. Po niespełna sześciu tygodniach szkolenia przydzielono ich do 2 pułku 5 kampanii II Brygady Legionów Polskich, marzenia chłopców zostały zrealizowane. W okresie zimy dzielni legioniści przesiedzieli w okopach by z nastaniem wiosny uczestniczyć w rozpoczętych na nowo walkach z Rosjanami. W dniu 9 lipca 1917r. Legioniści z I i III Brygady w zdecydowanej większości odmówili złożenia przysięgi na „wierne braterstwo broni z Niemcami i Austrią”.  Jednak II brygada, w której znajdowali się Michał i Adam, przysięgę złożyła i jako Polski Korpus Posiłkowy zostali włączeni do armii austro-węgierskiej. Po przeorganizowaniu w październiku 1917r. korpus ten wszedł w skład VII armii austriackiej i pod dowództwem gen. Zielińskiego skierowany na front w okolicach Czerniowiec na Bukowinie.
W proteście przeciw pokojowi brzeskiemu (8 II 1918), w którym pominięto kwestię utworzenia państwa polskiego, dwa pułki legionów dowodzone przez J. Hallera rozbijają pod Rarańczą blokujący je pułk austriacki i przedzierają się na Bukowinę. Tam w marcu 1918r. zostają włączone do II Korpusu Polskiego w Rosji, którego dowódcą zostaje Józefa Haller. Za walkę pod Rarańczą Michał Lis i Adam Darowski zostają awansowani na starszych żołnierzy.
Tymczasem na Ukrainę wkraczają Niemcy. W dniu 11 maja 1918r. dochodzi do bitwy pod Kaniowem, w bitwie tej Polacy ponoszą klęskę, część żołnierzy poległa , część dostała się do niewoli niemieckiej. W tej drugiej grupie znaleźli się legioniści z Kaniny, trafili do obozu jenieckiego Gustrow w Meklemburgii, gdzie w ciężkich warunkach przesiedzieli kilka miesięcy. Na wieść o odzyskaniu przez Polskę niepodległości w listopadzie 1918r., Michał Lis i Adam Darowski uciekli z obozu jenieckiego i po wielu perypetiach wrócili do Kaniny. Starszy Adam jako rezerwista, a młodszy Michał przydzielony do I Pułku Strzelców Podhalańskich na kilka tygodni urlopu.
Po urlopie walczył wraz ze swoim pułkiem z wojskami ukraińskimi o wschodnią granicę Polski. Walka zakończyła się pokonaniem wroga. Michał Lis nie trafił jednak do rezerwy. Udział w wojnie polko-radzieckiej uniemożliwiła mu ciężka choroba tzw. „hiszpanka” (odmiana grupy na którą zapadł). Do domu Michał Lis wrócił dopiero 11 kwietnia 1921r. jako rezerwista w stopniu kaprala. Był bardzo wyczerpany, do zdrowia wracał bardzo długo.
Michał Lis za udział w walkach legionowych otrzymał liczne odznaczenia. W dniu 15 kwietnia 1932 r. zarządzeniem ówczesnego prezydenta Ignacego Mościckiego otrzymał Krzyż Niepodległości. Uhonorowano go również Brązowym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Legionowy oraz medal „De la Victorie” oraz paradną szablą, którą wręczył mu osobiście na krakowskich błoniach Józef Piłsudski. Po śmierci męża (1955) jedno z odznaczeń i szablę,  żona przekazała ówczesnemu proboszczowi Józefowi Zydroniowi.
Drugi ochotnik z Kaniny 16-letni Adam Darowski z legionami i z samym Piłsudskim związał swój los na dłużej. Brał udział w różnych bitwach na całym ich szlaku bojowym. W 1916 r. udało mu się z batalionu piechoty przejść do wymarzonego pułku ułanów. Za udział w walkach otrzymał liczne odznaczenia, które odbierał na legionowych zjazdach. Wierny Józefowi Piłsudskiemu brał udział w wojnie polsko-radzieckiej. (1920) i w przewrocie majowym (1926). Za wzorową służbę otrzymał majątek na Wołyniu, gdzie osiadł z całą rodziną.
Pobyt Józefa Piłsudskiego w Kaninie choć bardzo krótki na tyle wrył się w pamięć  jej mieszkańców, że kiedy w okresie międzywojennym zastanawiano się nad wyborem patrona miejscowej szkoły właśnie jego imię jej nadano.
Po II wojnie światowej postać Józefa Piłsudskiego była, delikatnie mówiąc niewłaściwa politycznie, zmieniono więc patrona szkoły na Juliana Tuwima. Jak wynika z zapisów w kronice szkolnej (prowadzonej od 1908 r.) co roku uroczyście obchodzono święto niepodległości, a z racji patrona również dzień imienin marszałka. Odbywały się wtedy uroczyste poranki połączone z nabożeństwem w kościele, odprawianym przez proboszcza Jana Kwarcińskiego i udziałem większości mieszkańców wsi.
W godny sposób uczczono również Józefa Piłsudskiego po jego śmierci, w dniu pogrzebu marszałka 18 maja odbyło się w Kaninie nabożeństwo żałobne i akademia ku jego czci z udziałem całej społeczności wiejskiej. Dzieci szkolne bardzo przeżyły śmierć swojego patrona i przez okres 6 miesięcy nosiły na rękach opaski żałobne. Uroczystości żałobne ku czci śp. J. Piłsudskiego odbywały się rok rocznie do wybuchu wojny. Towarzyszyły im nie tylko wiersze i pieśni patriotyczne, ale i inscenizacje z życia marszałka i jego legionistów. Słuchano również przez radio okolicznościowych przemówień prezydenta Ignacego Mościckiego.
Wieczorem dnia 12 maja dzieci szkolne wraz z obywatelami tutejszej wioski zapaliły ognisko celem uzmysłowienia sobie tej smutnej chwili, w której odszedł na zawsze od nas pierwszy Marszałek Polski. Równocześnie biły dzwony z wieży kościelnej. {cytat z kroniki szkolnej zapis z 1938 r}.

Na  frontach I wojny światowej 

Zgodnie z ogłoszoną 1 sierpnia 1914 r. mobilizacją, kilku mieszkańców Kaniny zostało nią objętych. W określanym dniu mieli oni zgłosić się na dworcu kolejowy w Limanowej. Przed wyruszeniem na front cała parafia uczestniczyła w błagalnej mszy o szczęśliwy powrót odprawianej przez ks Kwarcińskiego, który udzielał zmobilizowanym specjalnego błogosławieństwa. Na dworzec w Limanowej powołani z Kaniny mężczyźni szli pieszo  skąd pociągiem udawali się na krótkie przeszkolenie wojskowe do jednego z obozów ćwiczeniowych.. Po takim przeszkoleniu zostawali skierowani na front, gdzie szybko rzeczywistość frontowa weryfikowała ich umiejętności bojowe. Całkowita liczba mężczyzn z Kaniny, którzy zostali powołani do austriackiego wojska nie jest znana. Znane są jednak pewne nazwiska a nawet ich wojenne losy. Jednym z nich jest Błażej Kornaś, który walczył na terenie Bośni i Hercegowiny przez około półtorej roku .warunki na froncie były bardzo ciężkie, trudny skalisty teren bardzo duże kłopoty aprowizacyjne. Jak wynikało z opowiadań pana Błażeja, bywały dni w które nic nie jedli, żołnierze cierpieli też na brak odpowiedniego ubrania w okresie zimowym.
Wiosną 1916 r. w jednej z potyczek Błażej Kornaś zostaje ugodzony odłamkiem w ramię w okolicach obojczyka. Przewieziono go do szpitala w Krakowie, gdzie leczył się pół roku. Następnie uznany przez wojskową komisję lekarską za niezdolnego do wysłania na front skierowano go do pomocy przy rannych. Praca sanitariusza była bardzo ciężka, rannych było zwykle dużo (ok. 200-300) w tej pracy pomagały zakonnice. Czasem odwiedzał rodzinną Kaninę otrzymując przepustkę, jako urlopniak z Krakowa jechał pociągiem do Limanowej a potem pieszo do Kaniny. Błażej Kornaś jako sanitariusz pracował do końca wojny, pamiętając o swojej pozostawionej gospodarce do domu powrócił z workiem pszenicy. Niestety żadnych plonów ona nie przyniosła. Uszkodzone na froncie ramię nie było sprawne już do śmierci, wyraźnie utrudniało prace na roli.
Odmienne  były losy dwóch innych zmobilizowanych mieszkańców Kaniny  Stanisława Stypuły i Jana Urygi. Podobnie jak wielu innych po krótkim przeszkoleniu jako mało doświadczeni żołnierze trafili na front  do walk na terenie Węgier. W jesieni 1914 r. w jednym z pierwszych starć z wojskami rosyjskimi ginie Jan Uryga, zapędzony przez wrogów na bagna tonie. Nieco więcej szczęścia miał Stanisław Stypuła, który w następnym starciu zostaje ciężko ranny w nogę. Do końca wojny przeleżał w różnych szpitalach wojskowych na terenie Węgier rozpoczynając swoją wędrówkę od szpitala polowego. Parę razy odwiedzała go żona Zofia, pisali do siebie również listy. Po powrocie do domu w Kaninie Stanisław Stypuła  długo jeszcze leczył swoje ramię i nogę. Nigdy już nie wrócił do pełnej sprawności fizycznej co w dużym stopniu utrudniało mu prowadzenie gospodarstwa rolnego. W sierpniu 1914 r. został zmobilizowany również Józef Darowski /ojciec legionisty Adama/ i brał udział w walkach frontowych na Bałkanach. Po zakończeniu walk wrócił szczęśliwie do domu w Kaninie cały i zdrowy ale skrajnie wyczerpany.
Z Kaniny do austriackiego wojska dostał się również Józef Górka, został wysłany na front wschodni. W początkowych walkach odniósł stosunkowo niegroźne rany postrzałowe w ramię i nogę. Po krótkiej rekonwalescencji wrócił na front w jednej z bitew Józef Górka dostał się do niewoli  rosyjskiej, z której do domu powrócił po zakończeniu wojny. Z niewoli pisał listy do rodziny i znajomych, przedstawiając ponure warunki panujące w rosyjskiej niewoli. Wojenna mobilizacja objęła również takich mieszkańców Kaniny jak Antoni Młynarczyk, Wojciech Florek i Wojciech Tobiasz los skierował ich na front włoski niestety szczegóły ich frontowych walk nie są znane. Pewne jest, że cała trójka wróciła szczęśliwie do rodzinnej Kaniny po zakończeniu działań wojennych. Zmobilizowany został również pan Zięba niestety imienia nie udało mi się ustalić podobnie jak i jego miejsca przebywania na froncie. Innym zmobilizowanym był Wojciech Gancarczyk, ponieważ brakło czasu na jego przeszkolenie z bronią jako gospodarz jeździł z kuchnia polową za przemieszczającym się wojskiem. Jak opowiadał po powrocie znajomym często uciekał pod spadającymi pociskami. Nazwiska innych zmobilizowanych ani ich frontowe losy nie są znane. Wielu młodych mieszkańców Kaniny, których  mobilizacja obejmowała starało się u uniknąć wysłania na front i ukrywali się. Tak postąpił Józef Potoniec i dwóch jego braci nie chcieli służyć w armii austriackiego zaborcy, zdawali sobie również sprawę co ich może spotkać na froncie jaki niewyszkolonych żołnierzy.
Zdarzały się również wypadki dezercji już z pociągu jadącego na front. Tak postąpił 17 letni Józef Ogorzałek, zmobilizowany później niż inni /Austriacy , kiedy zaczęło im brakować żołnierzy do wojska wcielali młodocianych/. Jadąc pociągiem do Chabówki Józef Ogorzałek, wyskoczył z pociągu i skrył się w pobliskich zabudowaniach potem leśnymi ścieżkami wrócił do Kaniny i do końca wojny ukrywał się w przemyślnej kryjówce sporządzonej przez ojca.
Po zakończeniu działań wojennych mieszkańcy Kaniny walczący na jej frontach wraz z całą parafią podziękowali Bogu za szczęśliwy powrót do domu uczestnicząc uroczystej mszy dziękczynnej odprawionej przez proboszcza parafii Jana.

Autor: Kazimierz  Pasiut