Trzeba zawierzyć Maryi. Rozmowa z Maciejem Bodasińskim

To jeden z najtrudniejszych filmów, bo musieliśmy się przebić przez wiele stereotypów dotyczących Matki Bożej. Moim wielkim odkryciem było to, że Matka Boża jest nieprawdopodobnie delikatna. Tak delikatna, że boi się ludzkiego grzechu - mówi Maciej Bodasiński, współreżyser filmu o Matce Bożej pt. "Ostatnie wezwanie", w rozmowie z "Gazetą Polską Codziennie".
Skąd inspiracja, żeby bohaterką kolejnego filmu Twojego i Leszka Dokowicza była Maryja? Tydzień po premierze naszego wspólnie zrealizowanego filmu o Eucharystii zadzwonił do mnie Leszek i mówi: „Przeczytałem coś wstrząsającego”. Odpowiedziałem: „Ja też”. Okazało się, że tego samego dnia, o tej samej godzinie przeczytaliśmy ten sam fragment tej samej książki. Jest to wizja św. Jana Bosko, dotycząca czasów ostatecznych, opisana w książce „Czwarta tajemnica fatimska”. Kościół – łódź, arka – płynie po wzburzonym oceanie i jest atakowany ze wszystkich stron. I gdy już prawie tonie, papież, który kieruje łodzią, widzi na horyzoncie dwa filary: na jednym jest Eucharystia, na drugim Matka Najświętsza. Łódź-Kościół dopływa, cumuje do tych dwóch filarów i natychmiast wszyscy, którzy go atakowali, zaczynają się kłócić i walczyć między sobą, toną i nastaje cisza. Kościół jest uratowany. Byliśmy wstrząśnięci. Mówię: „Leszek, zrobiliśmy film o Eucharystii, teraz musimy zrobić film o Matce Bożej”. Potem przez tydzień codziennie do mnie i do niego podchodziły różne osoby. Jedna z nich spojrzała mi w oczy i powiedziała: „Musicie zrobić film o Maryi”. To brzmi zupełnie nieprawdopodobnie. Ja też tak to przeżywałem. To było wstrząsające. Dostaliśmy konkretne wezwanie. Zadaliśmy sobie pytanie, gdzie Maryja się objawia? Myśleliśmy o sanktuariach w Lourdes czy Fatimie, ale dziś tam nie ma już objawień. A gdzie są? W Medjugorje. Na miejscu zastaliśmy chaos, harmider, stragany z różańcami, masę ludzi. Nikt nas nie chciał słuchać, nikt nie chciał przyjąć. Stykaliśmy się z nieufnością wobec nas – ludzi z kamerą. Nie było to dziwne, przez 30 lat w mediach atakowano osoby związane z objawieniami. Po tygodniu daremnych prób postanowiliśmy wracać do Polski. W hotelu, gdy zacząłem się pakować, wziąłem telefon, a tam SMS sprzed pół roku o treści: „Módl się więcej, Matka Boża wszystko widzi, pozdrawiam Asia”. Leszek włączył komputer i na Facebooku, na jego koncie, wiadomość od obcej osoby: „Matka Boża objawiła mi wszystkie wasze trudności. Ofiarowuję post o chlebie i wodzie w środy i piątki do końca produkcji waszego filmu”. Popłakałem się wtedy. Postanowiliśmy zatem rzucić rękawicę Panu Bogu i pojechaliśmy do jednego z wizjonerów, który raz już nam odmówił wywiadu. Zresztą on od dawna unikał publicznych wystąpień. Nazywa się Jakov, jest jednym z sześciu wizjonerów, którym od 32 lat objawia się Maryja. Pojechaliśmy, Jakov otwiera, mówimy: „Chcemy zrobić film o Maryi”, a on uśmiecha się szeroko i odpowiada: „Nie ma sprawy. Kiedy chcecie, może być jutro”. Od tego momentu wszystko się odmieniło. Potem zgodziła się druga z wizjonerek – Marija, ta, której Matka Najświętsza objawia się codziennie o 17.45. Z nią zrobiliśmy sporo zdjęć i bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Kolejną osobą była Vicka. Ona ma dar modlitwy wstawienniczej za chorych; sama bardzo cierpi, jakby te choroby brała na siebie. Ma kłopoty z kręgosłupem, ale gdy czuje się lepiej, prowadzi publiczne spotkania. Pojechaliśmy na jedno z tych spotkań. Na miejscu potężny tłum, nie możemy się dopchać z kamerą. Ludzie nas wyrzucają, prawie biją. Zrezygnowany próbuję wejść na kolejne zamknięte spotkanie dla niewielkiej grupki, strażnik chce mnie wyrzucić, ale nagle Vicka odwraca się do mnie, kładzie ręce na moją głowę, modli się chwilę i mówi, że pozwala filmować: „Możesz robić, co chcesz”. Włączam kamerę i towarzyszymy jej cały dzień. Byliśmy też świadkami wyjątkowego wydarzenia, gdy jeden jedyny raz w ciągu ponad 30 lat przemówił Pan Jezus. To było w Boże Narodzenie. Wizjonerka Marija pozwoliła nam filmować. Macie już tytuł? Tak, „Ostatnie wezwanie”, bo Maryja powiedziała, że to są ostatnie objawienia w formie, którą znamy. Pragniemy zorganizować cykl pokazów w dużych miastach w Polsce, w największych kościołach, żeby mogły przyjść tysiące ludzi. A po filmie będziemy modlić się wspólnie i zawierzać siebie i swoje życie Matce Bożej. Kiedyś zostałem zaproszony, by oddać się w niewolę miłości Maryi, w myśl idei traktatu o doskonałym nabożeństwie do Maryi świętego Ludwika Marii Grignion de Montfort. Oddajesz całą swoją wolę, swoje życie, swoje ciało w niewolę miłości Maryi. Ona może robić z tobą, co chce. Czyli coś podobnego, czego dokonał prymas Wyszyński? Tak. On zawierzył naród, ale każdy z nas może zrobić to ze swoim życiem. Ja przez pół roku walczyłem, bo uważałem, że oddanie się komukolwiek w niewolę to nie najlepszy pomysł. Bałem się, że moje życie legnie w gruzach, że będę musiał robić jakieś straszne rzeczy. Ale gdy w końcu zdecydowałem się i dokonaliśmy takiego oddania wraz z moją żoną, to od tego momentu poczułem, jakby ktoś zaczął robić operację mojej duszy, mojego mózgu. Zacząłem być bardziej skupiony, wstawałem rano z uśmiechem, nawet zacząłem lepiej widzieć. Potrafię zrobić w ciągu dnia więcej rzeczy, jestem spokojniejszy, mam czystsze myśli. Czuję, że to nie ode mnie, że to zupełnie z zewnątrz. Ktoś wziął moją duszę w ręce i zaczął ją leczyć. Zrozumiałem, że Maryja jest! Zrozumiałem, jak bardzo kocha człowieka.
Całość wywiadu w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Foto: archiwum