Porucznik Wosztyl: Po katastrofie wojsko zostawiło nas bez pomocy

Zespół parlamentarny ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej zwróci się do prokuratury i sądu z wnioskiem o wznowienie śledztwa w sprawie śmierci chorążego Remigiusza Musia. O nagonce na pilotów i załogę Jaka -40, zachowaniu przełożonych rozmawiamy z porucznikiem Arturem Wosztylem,  który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku.W artykule GP „Rodzina nie wierzy w zamach”, w których ujawniono zeznania świadków w sprawie Remigiusza Musia, którzy skarżyli się na postawę instytucji państwowych i wojskowych. Jak Pan odbiera te słowa?Po katastrofie smoleńskiej zostaliśmy zostawieni sami sobie. Nie było żadnego wsparcia ze strony wojska czy instytucji państwowych. Nie mieliśmy opieki psychologów. Nie dano nam żadnego wyboru co do naszej służby w wojsku i praktycznie zmuszono nas do odejścia. Jednocześnie rzucono nas na pożarcie mediom z jednoczesnym zakazem wypowiadania się w sprawie katastrofy. Nie mówiąc o tym, że pan generał Majewski oskarżył nas o złamanie przepisów.
To rozpoczęło nagonkę na załogę samolotu Jak-40?
To było o tyle dziwne, że rzecznik prasowy DSP ppłk Robert Kupracz w dniu 10.06.2010 r przekazuje PAP informację o treści: W sprawie lądowania w Smoleńsku 10 kwietnia samolotu Jak-40 prowadzone było postępowanie wyjaśniające; komisja uznała, że warunki pogodowe pozwalały na wykonanie tego zadania. 23.12.2010 r wychodzi fax od generała Majewskiego że należy wyciągnąć wnioski dyscyplinarne od załogi Jaka-40. Opiera się to na karcie incydentu lotniczego według której bezpodstawnie domniemywa się że załoga lądowała poniżej warunków minimalnych na lotnisku w Smoleńsku, gdy tymczasem w tej samej karcie dołączono załącznik nr 1 z którego jednoznacznie wynika, iż na 9 min przed lądowaniem samolotu (godz. 07.06 czasu Warszawskiego) widzialność  wynosiła 2000 m, podstawa chmur 150 m, a 11 min po lądowaniu samolotu (godz. 07.26) widzialność wynosiła 1000 m, podstawa chmur 100 m. Później zaczęto podsuwać nam dokument do podpisania mówiący o dobrowolnym poddaniu się karze. Ja powiedziałem, że tego nie podpiszę ponieważ podchodziłem przy widoczności odpowiedniej dla podejścia NDB dla tego lotniska (kontroler z wieży podał informację, że: "widać 1500 m" i ani razu nie powiedział nic na temat zachmurzenia i podstawy chmur, a minimum moje i lotniska wynosiło dla NDB widzialność 1500 m, podstawa chmur 100 m, a dla podejścia NDB+RSL widzialność 1000 m, podstawa chmur 100 m) Od tego momentu rozpoczęła się droga przez mękę, ponieważ gen. L. Majewski szybko chciał zakończyć sprawę, a gdy odmówiliśmy zaczęto nas straszyć, że nie wiadomo co z nami będzie, że mogą odsunąć nas od latania, zabrać klasę pilota, czy w ogóle wysłać nas daleko stąd gdzie latami będziemy czekać na zakończenie sprawy, a w ostateczności wyrzucić nas z wojska. Mimo iż sprawa nie została zakończona rozkazem Dowódcy Sił Powietrznych odsunięto mnie od wykonywania lotów z VIP-ami i przesunięto mnie z etatu dowódcy załogi na etat II pilota.
Czy te naciski odbijały się na Panu i Pana kolegach? Czy spodziewał się Pan że chorąży Remigiusz Muś mógł zdecydować się na taki czyn?Ta nagonka na każdym z nas odbiła się negatywnie. Z Remkiem rozmawiałem tydzień przed śmiercią. Dzwoniłem do niego bo jedna z rodzin ofiar katastrofy zaprosiła na konferencję smoleńską całą załogę. Podczas rozmowy z nim nic nie zapowiadało aby był w jakimś dołku psychicznym. Miał poumawiane spotkania, gdyż chciał rozwijać własną działalność gospodarczą. Ta sprawa od samego początku jest dla mnie zagadkowa.  
foto: smolenskcrash.eu
Żródło: