Gdy kobiety wkładały halki - rozmowa z aktorką Katarzyną Łaniewską

Podnosi się kurtyna, a tu panie w czerwonych kostiumach gimnastykują się na rurach. A w drugim akcie te same panie przebrane za siostry zakonne. To obrzydliwe, że dzieje się to teraz, kiedy mamy tę naszą wolność. W PRL-u, nawet mimo działania cenzury, sztuki robiono z wielką troską, której we współczesnym teatrze nie widzę - o współczesnej inscenizacji „Mazepy” w Teatrze Polskim mówi  Katarzyna Łaniewska, aktorka filmowa i teatralna, obchodząca 80. urodziny i 60-lecie działalności artystycznej, z którą rozmawia Jan Pospieszalski.
Po wojnie grała Pani w Teatrze Polskim. Teatr obchodzi właśnie jubileusz stulecia. Jak Pani wspomina pracę na tamtych deskach?
Zaangażował mnie wtedy Arnold Szyfman, choć nie było to 100 lat temu, a około 60. On po raz pierwszy zaprosił młodzież do teatru pełnego fantastycznych nazwisk. Chodziliśmy pod ścianami i sto razy się przedstawialiśmy. Niezwykle cenię Kazimierza Dejmka, który mnie przygarnął. Podobno był niewierzący, a jednak to on najlepiej wystawiał sztuki religijne.
To była inna epoka… Tak! Przez tydzień czy miesiąc przygotowywało się spektakl i raz wystawialiśmy go na żywo! Choć pamiętam, że „Granicę” Zofii Nałkowskiej na życzenie publiczności powtórzyliśmy jeszcze raz. Jak Krystyna Janda gra po sto przedstawień w teatrze, to ja się śmieję. Kiedyś teatr był miejscem, które się szanowało. Aktorzy mieli buty specjalnie przygotowane na scenę. Kobiety nie chodziły w spodniach, tylko wkładały halki. W Teatrze Polskim na wielkiej scenie podczas „Dziadów” to, co mówiłam, musiało być słyszalne na drugim balkonie. Mimo że nie byliśmy naszpikowani mikrofonami, byliśmy słyszalni. Teraz, jak chodzę do teatrów, to mimo nowoczesnych nagłośnień, nie słyszę kolegów.
Choć ludzie teatru mieli często czerwone legitymacje, to jednak z troską podchodzili do klasyki narodowej, często jawili się jako… patrioci. Czy można by ich porównać ze współczesnymi aktorami? Tamci ludzie i profesorowie przeszli jednak przez 20 lat wolnej Polski przed wojną. Potem okupacja zabrała im lata grania. Stan wojenny połączył nas w ten sposób, że jednak go bojkotowaliśmy. I ma pan rację. Oni nam wpajali szacunek do sztuki, tradycji, patriotyzmu i ojczyzny. Ten socjalizm się toczył jednak trochę obok nas. Powiem coś obrazoburczego - w komunie cenzorzy potrafili wykazać się pewnym szacunkiem. Oni się snobowali na aktora, snobowali się na „Dziady”. I puszczali je. A teraz? Dupa w kostiumie kąpielowym. Jak zobaczyłam w moim Teatrze Polskim „Mazepę”, najpiękniejszy romantyczny dramat, to zrobiło mi się niedobrze. Podnosi się kurtyna, a tu panie w czerwonych kostiumach gimnastykują się na rurach. A w drugim akcie te same panie przebrane za siostry zakonne. To straszne, że dzieje się to teraz, kiedy mamy tę naszą wolność. To jest obrzydliwe. A wtedy sztuki były prawdziwe. Fredro był prawdziwy. Więc jak już coś było wypuszczone, to z wielką troską, której we współczesnym teatrze nie widzę.
Tego trzeba wysłuchać!

foto: Tomasz Hamrat
Współpracownicy: