KRWAWA NIEDZIELA 11 LIPCA 1943 r.

Stało się już tradycją, że 11 lipca, w rocznicę największego nasilenia mordów ludności polskiej na Wołyniu w 1943 r. w środowiskach  z kresowym rodowodem są organizowane żałobne uroczystości i nabożeństwa w intencji pomordowanych Polaków i poległych żołnierzy  samoobrony, którzy w nierównych, desperackich walkach bronili ludność przed zagładą. Dzień 11 lipca nazywany Dniem Pamięci Męczeństwa Kresów, gromadzi nie tylko Kresowian na żałobnych uroczystościach, uczestniczą w nich również ci, którym nie są obojętne losy Rodaków z Kresów.
Zbrodni ludobójstwa na ludności polskiej  dokonały na Kresach Południowo-Wschodnich II Rzeczypospolitej Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i jej formacje: tzw. Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), służba bezpieczeństwa (SB) oraz miejscowi rezuni z tzw. samoobronnych kuszczowych widdiłów (SKW). Tylko na Wołyniu i południowym Polesiu formacje te w latach 1943-44 wymordowały około 60 tys. ludności polskiej, głównie dzieci, kobiet i starców. W 1944 r. rzezie objęły następne województwa: tarnopolskie, stanisławowskie i lwowskie oraz wschodnie powiaty Lubelszczyzny i Rzeszowszczyzny. Polskie władze podziemne, jak i miejscowa ludność, liczyły początkowo, że katastrofie można zapobiec albo ją przynajmniej odwlec drogą negocjacji z OUN--UPA, ale liczne próby rozmów na różnych szczeblach dramatycznie zawiodły. Wysłani z Kowla  przez Delegata Rządu, Kazimierza Banacha, parlamentariusze, Zygmunt Rumel, komendant BCh na Wołyń i jego oficer do zleceń specjalnych, Krzysztof Markiewicz, wraz z przewodnikiem Witoldem Dobrowolskim, zostali zamordowani 10 lipca 1943 r. przez rozerwanie końmi. W latach 1943-44 nie znajdzie na Wołyniu dnia, w którym OUN--UPA-SB-SKW nie dokonałyby mordów na bezbronnej ludności, a były dni, kiedy zamordowały tysiące. Tak było 10, 11, 12, 13 lipca czy w kilku dniach pod koniec sierpnia. Na 11 lipca, niedzielę, przypada APOGEUM ZBRODNI. Była to NAJKRWAWSZA NIEDZIELA  w  naszej historii.  Pod  względem  zasięgu  terytorialnego,  ilości  ofiar i barbarzyństwa oprawców - zbrodnie dokonane w tę niedzielę przewyższają wszystkie  inne  dokonane  kiedykolwiek  na  ludności  polskiej w ciągu jednego dnia. W 167 miejscowościach Wołynia, w powiatach włodzimierskim, horochowskim, kowelskim i innych, w tę niedzielę i sąsiednich dniach najbardziej wyrafinowanymi sposobami zamordowano wiele tysięcy osób. W kilku wołyńskich kościołach OUN-UPA-SB-SKW zabiły blisko tysiąc wiernych, nie oszczędzając księży przy ołtarzach. W kościele w Porycku podczas Mszy ubowcy obrzucili granatami wiernych i otworzyli do nich ogień z broni ręcznej i maszynowej. Rannych dobijali strzałami w głowę. Zabili ponad 220 osób. Ksiądz Bolesław Szawłowski, odprawiający mszę, został dwukrotnie ranny, schronił się u miejscowego popa, ale po kilku dniach został zamordowany przez banderowców. Podpalony przez nich kościół ugasiła ulewa. W kościele w Kisielinie wierni  podjęli desperacką obronę, dzięki której część z nich ocalała, wśród nich ranny ojciec kompozytora Krzesimira Dębskiego. Zabito 90 osób. W  kaplicy  w  Krymnie  upowcy z miejscowymi rezunami zamordowali 40 osób, w Zabłoćcach około 150 i ks. Józefa Aleksandrowicza. Opis mordu w kaplicy w Chrynowie przekazał Zygmunt Abramowski, mieszkaniec Chrynowa: "W kaplicy było około 200 osób, przeważnie kobiety i dzieci. Po Podniesieniu zauważyłem, stojąc obok drzwi, podejrzany ruch. Zobaczyłem, że kilku banderowców ustawiło ręczny karabin maszynowy typu diechtiariewa i zaczęli strzelać do ludzi seriami i z ręcznych karabinów, rzucili również dwa granaty, które nie wybuchły. Schowałem się z kolegą za grube drzwi kaplicy. W świątyni wybuchł popłoch i krzyk rannych. Ludzie zaczęli uciekać drzwiami bocznymi obok zakrystii i chóru. Kaplica jednak otoczona była szczelnie i bez przerwy rozlegały się strzały. W świątyni, gęsto ostrzeliwanej  z rkm-u i broni pojedynczej, trwał krzyk i rozdzierający uszy pisk dzieci. Zamordowano około 150 osób.   W tę najkrwawszą niedzielę banderowcy wymordowali ludność polską wielu wsi. W Dominopolu zabili 250 osób, ocalało zaledwie kilka, które dopadli w innych miejscowościach. W Orzeszynie zabili ponad 300. Mord w Gucinie opisał Józef Murmanowski, były mieszkaniec tej wsi: "Była to niedziela, 11 lipca 1943, około godz.8. Padał drobny deszcz. Kolonię Gucin, koło Myszkowa, pow. włodzimierski, otoczyli upowcy i zaczęli wyganiać jej mieszkańców z domów, pędząc do środka kolonii, gdzie stała stara nieużywana kuźnia. Kto się ociągał i nie chciał iść, był bity lub rąbany siekierą. Ponieważ kolonia składała się z trzech ulic, to na drugiej ludność została spędzona do stodoły, a na trzeciej mieszkały tylko dwie rodziny  Polaków, to ich postrzelano w mieszkaniach. Po spędzeniu wszystkich do kuźni i stodoły, oblano budynki benzyną i podpalono. Kiedy dym zaczął dusić, ludzie zaczęli uciekać. Wtedy z ustawionego karabinu maszynowego strzelano do   uciekających i palących się budynków. Ogółem w Gucinie zginęło z rąk banderowców 140 osób.  O masowym mordzie w Teresinie wspomina Marian Świstowski: ".do Teresina o świcie przyjechała banda UPA i zamordowała 80 osób. Z naszej bliskiej i dalszej rodziny - 18 osób, między innymi zamordowali moją babcię Amelię, jej męża Jana i ciocię Kazimierę, obu wujów: Stanisława Umańskiego i Michała Bojko, nie przepuścili nawet dwuletnim Krysi i Tamarce."  Przerażająco długa jest lista miejscowości, gdzie tej niedzieli dokonano potwornych, masowych zbrodni na ludności polskiej. Kto ocalał, starał się dotrzeć do bezpieczniejszych  miejsc,  klucząc  głównie  nocą  po  zbożach, lasach, bezdrożach. W powiecie włodzimierskim większość uciekających kierowała się do Włodzimierza, gdzie był silny garnizon niemiecki, dający pewne bezpieczeństwo uciekinierom. Co tam się działo, wspomina komandor Józef Czerwiński, wówczas piętnastolatek: "W nocy 11 lipca wokół Włodzimierza stanęły łuny. Od rana miasto zaczęło zapełniać się uciekinierami, którzy cudem uniknęli śmierci. Zrozpaczeni ludzie, niekiedy ranni lub okaleczeni, opowiadali o faktach niesłychanego bestialstwa nacjonalistycznych bandytów."  Ucieczka do Generalnego Gubernatorstwa była niezwykle utrudniona, gdyż granicy na Bugu strzegł Grenzschutz. Przekroczyć ją można było tylko za solidną łapówkę, najskuteczniej w złocie. Zresztą samo dotarcie do Bugu było wręcz niemożliwe ze względu na liczne patrole UPA i miejscowych rezunów, którzy polowali na uciekinierów. Ocalała ludność powiatu horochowskiego uciekała na południe do miasteczek województwa lwowskiego, gdzie masowe rzezie rozpoczęły się w 1944r. Zajadłe ściganie uciekających z pożogi i jeszcze bardziej okrutne ich mordy zadaje kłam twierdzeniu ounowskich historyków, również w Polsce, że celem OUN--UPA było tylko wypędzenie ludności polskiej z terenów traktowanych przez banderowców jako tereny etnicznie ukraińskie. Jej celem było fizyczne wyniszczenie obecności polskiej, by nigdy już tam nie powróciła. Po masowych, lipcowych rzeziach nie było komu grzebać pomordowanych, którzy leżeli w domach, obejściach, ogrodach, polach, lasach na skwarze przez wiele dni. "Straszny  widok  ukazał  się  naszym  oczom  -  relacjonował  naoczny świadek. W lóżkach, bo działo się to w nocy, pełno trupów, wszystko we krwi - ściany, podłogi, pościel. W oknach i drzwiach dzieci ponabijane na widły, łopaty, kosy." Inny naoczny świadek, wysłany samochodem z niemiecką obstawą do wsi po zboże na chleb dla głodujących we Włodzimierzu uciekinierów, ujrzał wstrząsający widok rozkładających się ciał, nad którymi krążyły wrony i unosiły się chmary much. Przerażeni strasznym widokiem i trupim odorem, również niemieccy żołnierze, wrócili z niczym, bez zwłoki, do garnizonu.  Na Wołyniu w apokaliptycznym 1943 r., a w następnym na całych Kresach Południowo - Wschodnich,  nie było  wsi, w której ludność polska, pozbawiona zbrojnej osłony, pozostałaby przy życiu. W miastach i miasteczkach ochronę zapewniały - nie zawsze skuteczną - niemieckie i węgierskie garnizony. Na wsiach ludność polską ochraniały samoobrony i oddziały AK, na Lubelszczyźnie również BCh. Rzezie na Wołyniu i południowym Polesiu trwały z różnym natężeniem do wkroczenia tam Armii Czerwonej, w Małopolsce Wschodniej i wschodnich powiatach Lubelszczyzny i Rzeszowszczyzny mordy o znacznie mniejszym natężeniu miały miejsce do połowy 1947 r. Liczne prace naukowe, oparte głównie na relacjach świadków eksterminacji, świadczą, że była ona przygotowywana ideologicznie i propagandowo przez wiele lat oraz realizowana z dużym organizacyjnym zaangażowaniem wszystkich szczebli OUN-UPA--SB, od najwyższych do najniższych, terenowych. To przywódcy i dowódcy tych formacji, wywodzący się  z inteligencji ukraińskiej, głównie galicyjskiej, są odpowiedzialni za ludobójstwo ludności polskiej, mordy na własnej - ukraińskiej, a także Żydach, Rosjanach, Czechach. Ponad 250 tys. zbrodniarzy, również z dywizji SS - "Galizien" i innych militarnych i paramilitarnych formacji, będących na usługach Niemiec hitlerowskich, uciekło na Zachód i wielu z nich żyje tam w całkowitej bezkarności. Mieszkał w USA bezkarny główny ideolog i organizator ludobójstwa na Kresach Mykoła Łebed "Ruban", zastępca S. Bandery, sponsorowany przez tamtejsze władze jako działacz kultury (!). Pośmiertnie doczekał się  skandalicznego panegiryku w "Przeglądzie Historycznym" paryskiej "Kultury", autorstwa  B. Osadczuka, który z kolei został wyróżniony (Za co ?) najwyższymi polskimi odznaczeniami (!). Warto również wiedzieć, że pierwsze pomniki ludobójcom stanęły w USA: R. Szuchewycza w Buffalo (1968 ), S. Bandery w Nowym Jorku (1983) i co trzeba mocno podkreślić: przy milczeniu Polonii, chociaż wówczas wiedziano i tam, że honorowani pomnikami są winni ludobójstwa na ludności polskiej. Postawienie pomników na pewno wymagało odpowiednich uzasadnień. Ciekawe, jakimi kryminalnymi łgarstwami uzasadniono zasługi ludobójców, okłamując władze municypalne, a może i stanowe? Też warto wiedzieć, że pod naciskiem ounowskiej diaspory ukraińskiej w USA.

Autor: Feliks Budzisz  

11 LIPCA 1943 Z MYŚLĄ O 70. ROCZNICY NAJKRWAWSZEJ NIEDZIELI Ofiary zbrodni ukraińskich na Kresach Wschodnich, b.d.m. [ze zbiorów IPN]. 

Źródło: http://ksi.kresy.info.pl/pdf/numer14.pdf