Zabawka Boga

Tytuł: Zabawka Boga    Autor: Tadeusz Biedzki    Wydawca: Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2013 r. Dane techniczne: 145 x 205, s. 328 oprawa miękka Cena detaliczna: 39,00 zł. Dostępna: Książka dostępna w dobrych księgarniach, Empiku oraz na www.bernardinum.com.pl Informacja o książce: AUTOR dostaje list od dawnego przyjaciela, zakonnika z Etiopii, który trafił na ślad pamiątki sprzed dwóch tysięcy lat. Odnalezienie jej – ze względu na pierwszego właściciela – byłoby światową sensacją. Mnich prosi przyjaciela o podjęcie poszukiwań. Autor jedzie do klasztoru św. Katarzyny na Synaju, gdzie odbiera kopertę z wierszem-szyfrem. Wynika z niego, że musi przebyć trasę z Jerozolimy do Efezu. Czyni to, ale dowiaduje się niewiele. Dopiero kolejne podróże, wizyty w klasztorach Prowansji i w kościołach Lalibeli w Etiopii stwarzają mu szansę na odnalezienie historycznego skarbu. Czy ją wykorzysta? Wciągająca opowieść o podróży śladami tajemniczego listu od przyjaciela. Historia drewnianej zabawki, jaką w dzieciństwie miał bawić się człowiek, który wpłynął na bieg historii świata. Zaskakujące połączenie tego, co fikcyjne z tym, co – jak wierzy tak wielu – wydarzyło się naprawdę. Książka Tadeusza Biedzkiego jest mapą, szyfrem, przypowieścią. Mądrą. Michał Nogaś, Polskie Radio, Program 3 Znakomita książka polskiego pisarza. Wartka, sensacyjna akcja, niezwykła mistyka i koloryt miejsc, a jednocześnie realizm dowodzący wielkiej erudycji autora sprawiają, że nie można oderwać się od czytania. Jeśli ukaże się w USA, znajdzie się na szczycie list bestsellerów. Jack Sallory, amerykański krytyk literacki. Informacja na temat autora: Tadeusz Biedzki – przedsiębiorca, podróżnik i pisarz. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dziennikarz „Polityki” i „Przeglądu Tygodniowego”. Po upadku komunizmu redaktor naczelny „Trybuny Śląskiej” (1991-2000). Właściciel kilku firm. Od dwudziestu lat podróżuje z żoną po świecie, zaglądając tam, gdzie nie docierają zwyczajni turyści. Fascynuje go egzotyka, „Trzeci Świat” oraz historia. Niezwykłe i niebezpieczne przygody opisuje w książkach i reportażach. Jego wydany w ubiegłym roku „Sen pod baobabem” uznano za „Podróżniczą książkę 2012 roku”.

ANDRZEJ

XXI wiek

Rozdział I

Rogoźnik k. Katowic, kwiecień 2010 r.

Wśród przesyłek wyjętych ze skrzynki pocztowej bura koperta od razu rzucała się w oczy: była duża, pomięta i bardzo brudna. Nazwisko i adres napisano ołówkiem. Spojrzałem na znaczek. List został wysłany z Etiopii. Wydało mi się to dziwne, bo nie znałem tam nikogo. Co prawda, przed kilku laty wędrowaliśmy z Wandą i grupą przyjaciół przez Etiopię, ale nie nawiązaliśmy bliższych znajomości. Na odwrocie, w lewym górnym rogu koperty, nadawca napisał tylko jedno słowo: Andrzej. Wewnątrz było kilkanaście pożółkłych kartek zapisanych również ołówkiem, drobnym, ale wyraźnym pismem. Z każdym przeczytanym zdaniem moje zdumienie rosło, ale wiedziałem już, kto napisał ten list. — Niesamowite! — wyrwało mi się po przeczytaniu ostatnich zdań. — Niesamowite! — Przeczytaj, proszę — podałem list Wandzie. — Może później — zaoponowała. — Nie, czytaj natychmiast! Proszę! Kiedy skończyła, spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem. — To nie może być prawda — powiedziała. — Takie historie zdarzają się tylko w bajkach. Jeszcze raz obejrzałem list i dopiero teraz dostrzegłem datę: październik 2008 roku. To dziwne, Andrzej napisał go półtora roku temu. Dlaczego dotarł tak późno? — Może dopiero teraz go wysłał? — podsunęła Wanda. — Albo przekazał komuś, kto zapomniał o nim i niedawno odnalazł? Dwa dni później zdecydowaliśmy, że wyjeżdżamy do klasztoru św. Katarzyny na Synaju. Przed wyjazdem należało przeanalizować każde zdanie listu. Nawet pojedyncze słowo mogło mieć znaczenie. List składał się z dwóch części. W pierwszej Andrzej opisywał swoje losy, które nadawałyby się na scenariusz niezłego filmu. Ale naprawdę fascynująca była część druga. Andrzej był moim kolegą z uczelni. Studiowaliśmy wspólnie tylko przez rok, ale zaprzyjaźniliśmy się i jeszcze przez wiele lat korespondowaliśmy. Zwróciłem na niego uwagę na wykładach i ćwiczeniach z filozofii. Pytał, dyskutował, stawiał własne tezy i nie ulegało wątpliwości, że filozofia, a jeszcze bardziej mistyka, fascynowały go. Ostatni raz spotkaliśmy się we wrześniu 1974 roku na katowickiej ulicy. Powiedział mi wtedy, że przenosi się na Katolicki Uniwersytet Lubelski. Zmienił tam ­kierunek ­studiów i ukończył psychologię. Potem pracował jako wychowawca w domach dziecka i poradniach dla ­alkoholików. Po kilku latach wyjechał do Związku Sowieckiego. Tam zafascynowało go prawosławie, na które wkrótce przeszedł. Ale taki aktywny mistyk, wierny wyznawca Chrystusa i na dodatek Polak, nie pasował sowieckim władzom. Nakazali mu wyjechać. Jednak zamiast wrócić do Polski, uciekł do Turcji. Stamtąd przedostał się do Grecji i po długich staraniach wstąpił do Esfigmenu, jednego z klasztorów na słynnym półwyspie Święta Góra, zwanym też Athos od najwyższego szczytu. Tam zajął się studiowaniem starych ksiąg i rękopisów, coraz głębiej doświadczając mistycznej więzi z Bogiem. Mnisi, mieszkańcy zbudowanego w jedenastym stuleciu klasztoru, od 1972 roku pozostawali w konflikcie z Patriarchatem Konstantynopola. Tym zdecydowanym tradycjonalistom nie podobały się próby unowocześniania Cerkwi i rosnąca popularność ruchu ekumenicznego. Andrzej stanął po stronie braci; jego mistyczna dusza też wolała bogate w duchowe i tajemnicze treści obrzędy. Napisał mi wtedy, że im bardziej Kościół się unowocześnia, tym bardziej odchodzi od swych źródeł. Szybko zyskał sympatię braci, którzy dostrzegli w nim uczonego, myśliciela i chronili go przed bieżącymi konfliktami. A bujna wyobraźnia Andrzeja coraz bardziej zbliżała go do mistycyzmu czasów Chrystusa. Wreszcie, by znaleźć się bliżej miejsc Jezusowych, postanowił przenieść się do klasztoru św. Katarzyny na Synaju. Nie było to trudne. Klasztor należy do prawosławnych Greków i większość tamtejszych mnichów wywodzi się z góry Athos. Taka protekcja pozwoliła mu szybko uzyskać przyjęcie. We wrześniu 1995 roku opuścił czterdziestu trzech braci z Esfigmenu i pojechał do Egiptu. Znalazł się w jednym z najważniejszych dla wielu religii miejsc — u stóp góry Synaj, nazywanej też Górą Mojżesza, gdzie Bóg, jak głosi Stary Testament, przekazał Mojżeszowi dziesięć przykazań w postaci kamiennych tablic, które później złożono w skrzyni, nazwanej Arką Przymierza. Za furtą klasztoru Świętej Katarzyny Andrzej odnalazł spokój i skupienie. Całe dnie spędzał w bibliotece, gdzie studiował starodruki i manuskrypty. Był w dobrym miejscu, w najstarszym czynnym klasztorze chrześcijańskim na świecie. Czytał, myślał, analizował, i z każdym dniem rosło w nim przekonanie, że współczesny Kościół odchodzi zbyt daleko od Chrystusa, że wprowadzane przez sobory zmiany oddalają go od sedna Chrystusowej nauki. Chrześcijaństwo współczesne nie jest chrześcijaństwem Jezusa — stwierdzał w liście. Trzy lata później, wczesną wiosną 1998 roku, zmierzaliśmy z Wandą z Góry Mojżesza w kierunku klasztoru. Po nocnej wędrówce dotarliśmy na szczyt w promieniach wschodzącego słońca. Potem schodziliśmy po 3750 ­kamiennych stopniach, wykutych przed wiekami przez pewnego mnicha, jako zadośćuczynienie za popełnioną zbrodnię. Wokół roztaczał się widok skalnych zboczy niemal zupełnie pozbawionych roślinności. W dole u ich stóp pojawił się klasztor. Wyglądał imponująco. Po godzinie wchodziliśmy przez boczną furtkę. Tak jak kiedyś uczynił to Andrzej, podeszliśmy do krzewu gorejącego[1], potem do studni Mojżesza, położonej po prawej stronie furty. Na końcu wstąpiliśmy do bazyliki. Do głowy mi nie przyszło, że któryś z modlących się zakonników to mój kolega ze studiów. Ale może Andrzej siedział wtedy nad starą księgą w bibliotece? Szkoda, że nie spotkaliśmy się wówczas. Być może dziś byłoby łatwiej rozszyfrować zagadkę, którą nam przekazał? Andrzej spędził w klasztorze św. Katarzyny niespełna dziesięć lat. W marcu 2005 roku zarzucił sizalowy worek na ramię i opuścił monastyr. Krótki czas spędził w jakimś koptyjskim kościele, a potem wyruszył do Etiopii. Po pięciu miesiącach był w Lalibeli, niezwykłym ośrodku ­chrześcijaństwa w północnej Etiopii. Pisze w liście: Dopiero tutaj zobaczyłem prawdziwych wyznawców Chrystusa. Jeśli chcesz zobaczyć, jak modlił się Jezus, jak modlili się jego uczniowie i pierwsi wyznawcy, musisz przyjechać do Etiopii, do Lalibeli. Tutaj znalazłem to, czego szukałem całe życie. Tutaj już pozostanę. Tymi słowami zakończył pierwszą część listu. Druga część brzmiała następująco: A teraz pragnę przekazać Ci tajemnicę, która gnębi mnie od dwóch lat. Jeśli zagłębisz się w nią i rozwiążesz zagadkę, być może odnajdziesz skarb. Byłby to skarb o niewyobrażalnej wartości, zarówno dla Ciebie, jak i całej ludzkości. Stałby się sensacją religijną, historyczną i naukową na skalę światową. Czytaj uważnie. Ponad dwa lata temu spotkałem w Lalibeli ojca Frumencjusza. Przekroczył już siedemdziesiątkę, a ludzie żyjący w tutejszych warunkach to w tym wieku starcy. Znał kilkanaście języków, w tym łacinę. Miał fenomenalną pamięć. Kiedy raz coś przeczytał, potrafił to powtórzyć słowo w słowo. Z niewiarygodną łatwością uczył się języków obcych. Po pół roku całkiem dobrze mówił po polsku. Zaprzyjaźniliśmy się. Opowiedział mi historię, która przydarzyła mu się w młodości. Otóż w wieku trzydziestu lat znalazł się we Francji, gdzie przebywał w cysterskich klasztorach, między innymi w opactwie S?nanque. Studiował starodruki i któregoś dnia w księdze z końca XII ­wieku, poświęconej rolnictwu i uprawie ziół, znalazł łaciński rękopis. Był on dziełem niejakiego Rajmunda, templariusza i cystersa, i pochodził z 1223 roku. Ów Rajmund pisał, że przed wielu laty, gdy przebywał w Jerozolimie, poznał młodego króla Lalibelę z Etiopii. Król, wygnany przez brata z kraju, próbował pozyskać sojuszników, którzy pomogliby mu w walce z bratem — stąd jego kontakty z templariuszami. Szybko zaprzyjaźnił się z Rajmundem, który najpierw długo przebywał w Damaszku, ale często podróżował do Jerozolimy, gdzie w końcu zamieszkał na stałe w sąsiedztwie młodego króla. Podczas porządkowania starego domu, w którym mieszkał król, znaleźli małą, drewnianą skrzynkę. W środku znajdował się pewien przedmiot oraz rękopis pochodzący z końca I wieku. Jego autor, niejaki Alfeusz, opisywał, jak wszedł w posiadanie owego skarbu. Król Lalibela i templariusz Rajmund ustalili, że przez jakiś czas zachowają odkrycie w tajemnicy. Wiele lat później Rajmund spisał po łacinie historię odnalezienia skrzynki oraz swoje losy. Pismo włożył do skrzynki, w której był już list Alfeusza, a tę ukrył w bezpiecznym miejscu. Potem wszystko opisał raz jeszcze i ten drugi opis włożył do księgi o rolnictwie i ziołach. Właśnie w niej, po ponad siedmiu wiekach, w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, odnalazł go Frumencjusz. Ani mój kiepski stan zdrowia, ani możliwości finansowe — właściwie żyję bez pieniędzy, nie są mi zresztą potrzebne — nie pozwalają na drążenie tej tajemnicy. Wydaje mi się jednak, że Ty mógłbyś podjąć taką próbę. Sądzę, że masz szansę na odnalezienie skrzynki i jej niezwykłej zawartości. Tym bardziej, że Frumencjusz powiedział mi więcej, niż tu napisałem. Wiem, jaki przedmiot jest w skrzynce i zapewniam Cię, że to skarb o ­niewyobrażalnej wartości. Bezcenne są też pisma Alfeusza i Rajmunda. Wreszcie, co najważniejsze, znam «klucz» do szyfru, którego odgadnięcie może zaprowadzić do miejsca ukrycia skrzynki. Rajmund, jak to mieli w zwyczaju templariusze, nie wskazał wprost, gdzie ją schował, ale pozostawił ów «klucz», który może doprowadzić w to miejsce. Nie przekazuję Ci jednak tych informacji, bo nie wiem, czy podejmiesz się zadania. Muszę mieć dowód, że się zdecydowałeś. Będzie nim wyjazd do klasztoru św. Katarzyny na Synaju. Jeszcze przed śmiercią Frumencjusza zapisałem każdy szczegół, który mi przekazał. Większość Ci tu opisałem, ale dwie najważniejsze informacje zostawiłem w zalakowanej kopercie bratu Maksymowi z klasztoru św. Katarzyny, który odwiedził mnie w ubiegłym roku w Etiopii. Wręczyłem mu także kawałek urwanej karteczki z moim podpisem i powiedziałem, że ma wydać kopertę osobie, która dostarczy drugą, pasującą część kartki z zapisaną dyspozycją dla niego i moim podpisem. Tę drugą część kartki znajdziesz w tej kopercie. Jeśli podejmiesz wyzwanie, nie próbuj drogi na skróty, bo zaprowadzi Cię na manowce. Wierzę, że stać Cię na rozszyfrowanie tajemnicy i odnalezienie skrzynki, jeśli ona jeszcze istnieje. I proszę — nie szukaj mnie, szukaj tej skrzyneczki. To zapewne mój ostatni list do Ciebie. Prawdopodobnie nigdy się już nie zobaczymy. Wspominam mile nasze nocne rozmowy. Byłeś moim jedynym przyjacielem «z tego świata». Niech Cię Bóg prowadzi. Andrzej. Kolejny raz przeczytałem list. Byłem coraz bardziej podekscytowany. Gorączkowo szukałem w kopercie karteczki dla brata Maksyma. Nie było jej nigdzie. Może gdzieś się podkleiła? Wreszcie znalazłem — miała kolor koperty i wsunęła się w sam jej róg. Dlatego tak trudno było ją zauważyć. A może Andrzej włożył ją tam celowo? Na krzywo urwanym kawałku papieru były jakieś fragmenty zdań po grecku i podpis Andrzeja. Po przetłumaczeniu brzmiały: „Bracie Maksymie… zdeponowana… drugiej części…”. Kolejna zagadka Andrzeja, której nie można rozwiązać bez fragmentu kartki, oddanego w ręce tajemniczego brata Maksyma.

[1]?Nazwa potoczna dyptamu jesionolistnego, rośliny porównywanej do biblijnego krzewu z uwagi na skłonności do samozapłonu przy wysokiej temperaturze. Jedyny tego typu krzew na Synaju — wszelkie próby jego przeszczepienia i wyhodowania w innych miejscach skończyły się fiaskiem.  
Tagi: Zabawka Boga,