Ks. Stanisław Majkrzak: Praca na Ukrainie to długi marsz

W niedzielę, 14 lipca, na mszy św. o godz. 9 w Bazylice św. Małgorzaty w Nowym Sączu ks. Stanisław Majkrzak, proboszcz reaktywowanej po 90. latach parafii rzymskokatolickiej w Kodymie na południowej Ukrainie odbierze z rąk ks. prałata Jana Piotrowskiego kopię obrazu Przemienienia Pańskiego o wymiarach 90 na 60 cm.
Będzie to dar parafii farnej dla Kodymy, skąd pochodził gen. Stanisław Skalski, as lotnictwa, bohater bitwy o Anglię w 1940 roku. Tego samego dnia o godz. 14 w Jaworznej na Korabiu w gm. Laskowa odbędzie się uroczystość religijno -patriotyczna. Po mszy św. o godz. 14 rozpocznie się festyn z szeregiem atrakcji, organizowany przez Stowarzyszenie Kulturalno - Oświatowe Ziemi Limanowskiej i Komitet Budowy Kaplicy i Miejsca Pamięci Gen. Stanisława Skalskiego w Kodymie na Ukrainie. Podczas imprezy przeprowadzona zostanie zbiórka pieniężna na rzecz budowy kaplicy Przemienia Pańskiego w Kodymie. Poniżej rozmowa z pochodzącym z Krościenka ks. Stanisławem Majkrzakiem. *** Jak Ksiądz, góral spod Sokolicy trafił na południową Ukrainę, 1300 kilometrów od miejsca urodzenia? - Mówią, że nie ma przypadków, ale akurat to był przypadek. Mój kolega, jako kleryk jeździł do księdza Alfonsa Górowskiego w Kołomyi, do pomocy na parafii. Kiedy został diakonem i musiał odbyć praktykę w Polsce , a trzeba było kogoś na Wielkanoc w Kołomyi do rozdawania Komunii świętej, to się zgłosiłem. I tak się zaczęła moja praca na Ukrainie, od Wielkanocy 1997 roku. Podczas nauki w seminarium więcej czasu przesiedziałem na Ukrainie, niż w Polsce. A po święceniach kapłańskich? - Po święceniach kapłańskich w 2000 roku przez parę miesięcy pracowałem jako wikariusz w parafii św. Elżbiety w Starym Sączu, po czym… wróciłem na Ukrainę do księdza Górowskiego. Mój atut był taki, że w seminarium na tyle opanowałem język ukraiński, że mogłem samodzielnie tam pracować. A trzeba było kogoś młodego, ze znajomością języka, realiów. No i trafiłem – rzecz praktycznie niemożliwa - na parafię, gdzie byłem wcześniej na praktyce, czyli do Kołomyi, chociaż de facto byłem od razu przeznaczony do organizowanie parafii w Obertynie, 25 kilometrów na północ od Kołomyi. Tam byłem pierwszym proboszczem. Parafię w Obertynie tworzyłem od podstaw, z początku odprawiałem msze święte w domu jednej z parafianek, no ale w domu, jak to w domu. Niektórych ludzi to krępuje, nie chcą przyjść, co innego gdy jest obiekt przeznaczony na kult, miejsce poświęcone, wtedy zaczyna się napływ ludzi. Obertyn to jeszcze zachodnia Ukraina. Kogo myśmy tam zastali? Najpierw to były stare babcie, co jeszcze pamiętały księży i kościół, za polskich czasów. Kościół tam został wysadzony w powietrze po wojnie, jak większość świątyń w powiecie. Udało się nam się kupić stary budynek nieczynnego kinoteatru. Oczywiście wywindowali cenę na niebotyczny poziom, ale udało się to kupić i zaadaptować na kaplicę. Z tyłu urządziliśmy mieszkanie dla księdza, bo był trudny dojazd z Kołomyi. Zimą bywało, że się nie dojechało tam w ogóle. W Obertynie byłem do 2004 roku. Potem pracowałem na wschodniej Ukrainie, pod granicą rosyjską: Charków, Mirgorod, Łubnie. W Łubniach byłem proboszczem krótko, bo miałem wypadek. Trzeba było reperować zdrowie i ksiądz biskup postawił warunek, że pojadę tam gdzie jest cieplej, żeby organizm wytrzymał i wtedy pojawiła się prośba o księdza od biskupa z Odessy. Zostałem pierwszym proboszczem w Bałcie. To jest miasteczko słynne kiedyś z targów końskich, które malował Chełmoński, położone w połowie drogi między Kijowem a Odessą. Na tamtym terenie byłem jedynym księdzem katolickim. W Bałcie przebywałem rok, następnie organizowałem parafię w dwóch innych miejscowościach, gdzie wcześniej dojeżdżali bernardyni z diecezji kamieniecko-podolskiej. Kiedy tam przyszedłem to była zima, mieszkanie trzeba było znaleźć, wszystko tworzyć od początku. To jest przywilej spadochroniarzy. Ja szedłem dalej, a na moje miejsce przyjeżdżali inni księża z naszej diecezji. Co było dalej?  - Wróciłem do Polski, prawie trzy lata katechizowałem w Ujanowicach, potem znowu trzeba było księdza na południe Ukrainy. Ksiądz biskup ordynariusz Wiktor Skworc się zgodził, i chwała Bogu udało mi się z początkiem zeszłego roku wyjechać do Kodymy. I co Ksiądz tam zastał? - Kiedy myśmy tam wcześniej próbowali jeździć z bernardynami, to była okolica zamknięta, dlatego że tam znajdowały się koszary Służby Bezpieczeństwa, całe składy, miasto było niedostępne. Ja wtedy jeździłem do takiej wioseczki, gdzie była połowa Polaków, 6 kilometrów od Kodymy, najbliżej jak się dało. A potem w Kodymie pojawili się katolicy z Naddniestrza i oni też zaczęli szukać księdza. Ksiądz biskup spytał się mnie w zeszłym roku, jak przyjechałem, czy bym nie chciał zorganizować tam parafii. I tak się zaczęła moja praca w Kodymie. Na razie wynajmuje tam mały domek, w którym odprawiam msze święte, w niedzielę o dwunastej i pomalutku robimy wszystko, żeby tam zbudować kaplicę z zapleczem duszpasterskim i mieszkalnym. Po prostu ksiądz tam musi być na miejscu. Nie ma sensu płacić za wynajem domu, w którym specjalnych warunków nie ma. Na jakim etapie jest budowa kaplicy?  - Mamy już projekt, przeszliśmy pomyślnie fazę papierkową, a po drodze musieliśmy zdobyć pieczątki aż sześciu instancji. Kodyma to jest miasteczko rejonowe, jak nasz powiat, liczy około 9400 mieszkańców. Pierwsza instancja to był architekt powiatowy, ten nawet dość szybko się zgodził. Następna instancja to był mer miasta, a ponieważ został aresztowany za, powiedzmy, lepkie ręce, to należało odszukać osobę, która pełni jego obowiązki. A zastać go nie było łatwo. To nie jest tak jak w Polsce, że urzędnik w godzinach urzędowania siedzi przy swoim biurku. Tam istnieje jedynie prawdopodobieństwo, że można urzędnika zastać, no i udało się go złapać dwa dni przed moim obecnym przyjazdem do Polski. Potem jeszcze musiałem odwiedzić wydział architektury i planowania, już konkretny, który zajmuje się projektem, usytuowaniem budynku na działce, sprawą rozgraniczenia parceli z sąsiadami itd. Potrzebna była ponadto wizyta u kogoś w rodzaju inspektora przeciwpożarowego, ale to nie była straż pożarna w naszym rozumieniu. Na końcu była wizyta u szefowej miejskiej rady. W każdym razie polega to na tym, że wszyscy muszą złożyć podpisy i wbić pieczątki. Udało się nam zebrać komplet podpisów i pieczątek. Zostało to wszystko opłacone, bo oni nic nie zrobią, jeśli się tego nie opłaci. Jak to rozumieć? - Chodzi o opłaty urzędowe, ja łapówek na Ukrainie nie daję. Jak duża to będzie kaplica? - Wymiarowo: 9 na 20 metrów. Z przodu kompleks kultowy 9 na 10 metrów i z tyłu o takich samych rozmiarach część mieszkalno-katechetyczna, z kuchnią, łazienką. Wizualizację obiektu zostawiłem w Kurii tarnowskiej i nie pokażemy jej niestety Czytelnikom Sądeczanina. Z zewnątrz budynek będzie miał wygląd małego kościółka? - To będzie, jakby to powiedzieć - duży dom z zaznaczoną wieżyczką z przodu, ale nie możemy tego orientować jako kaplicy, bo na Ukrainie od stycznia zmieniły się przepisy budowlane. Weszło w życie to, co się w Polsce nazywa planem przestrzennego zagospodarowania i żeby budować kaplicę na tej 10-arowej działce, którą posiadamy, w strefie mieszkalno-użytkowej , musielibyśmy wystąpić o zmiany w planie, uzyskać zgodę władzy obwodowej w Odessie, potem jeszcze akceptację Kijowa, uruchomiłoby to lawinę spraw. Dlatego oficjalnie będzie to dom z wielkim holem. A gdy tam pojawi się krzyż i zaczną się ludzie schodzić na modlitwę, to nie będzie problemu z władzami?  - Kogo to obchodzi, że ja sobie postawię na domu krzyż i że ludzie przychodzą. Jestem człowiekiem wierzącym i wolno mi postawić krzyż. Będę miał kaprys postawić dom w kształcie zamku, to też mi zaprojektują. A co na to duchowni prawosławni?  - Oni siedzą cicho, bo są w naszym dawnym kościele, w którym był chrzczony generał Stanisław Skalski, najsłynniejszy Kodymianin, as polskiego lotnictwa w służbie RAF-u podczas II wojny światowej, któremu chcemy urządzić przy kaplicy izbę pamięci. Dawny kościół w Kodymie został przerobiony na cerkiew. Zresztą naszymi sąsiadami będą właśnie duchowni prawosławni. Z jednej strony mieszka wikary prawosławny, a drugi dom dalej mieszka jego proboszcz. A wiec trzech duchownych będzie żyło obok siebie. Nie ma między nami jakiejś wrogości, może nieufność na początku. Bo to dla nich nowość: nie było w Kodymie Kościoła katolickiego, a tu nagle odrodził się po dziewięćdziesięciu latach! Najstarsi ludzie są nieochrzczeni, miejscowi dopiero się przełamują. Co Ksiądz zastał w Kodymie, jeśli chodzi o wiarę katolicką, po tych dziewięćdziesięciu latach przerwy?  - Nazwisk o polskim brzmieniu w Kodymie jest ponad półtora tysiąca, czyli bardzo dużo, lecz ci ludzie nie mają świadomości polskiej, a nie da się od razu zaagitować człowieka, to jest niemożliwe. A wiec co potrzeba? Musi być ksiądz na miejscu, musi być systematyczna praca z tymi, którzy do nas przychodzą. Taka jest praca na Wschodzie, że pracuje się z tymi, którzy przychodzą do kościoła, a jak się z nimi pracuje, to oni przyprowadzają następnych. To jest proces, że ten człowiek przyjdzie, gdzieś odejdzie na jakiś czas, potem znowu przyjdzie, oni musi do tego też dojrzeć. W Polsce mamy 1000 lat tradycji i mimo tego widać co się dzieje, że niestety zaczynamy przegrywać wyścig ze środkami masowego przekazu, czyli ludzie są bardziej chłonni na świat niż na orędzie Ewangelii. 90 lat ateizacji zrobiło swoje, tam od 1920 roku nie było księdza. Po rewolucji bolszewickiej wygnano księdza, proboszczem Kodymy był wtedy stryj generała Skalskiego, ksiądz Antoni Skalski, zmarł w Białowieży. Jego krewnym był ksiądz Teofil Skalski, który po wojnie pracował w Mszanie Dolnej. Przez Kodymę przepływa rzeka o takiej samej nazwie, na rzece przebiegała granica Polski z Turcją. Kodym odpadł od Rzeczypospolitej po II rozbiorze, od 1793 roku tam nie ma Polski, ale Polacy zostali. Co ciekawe, w czasie I wojny światowej na tym terenie organizowano korpus polski. Kiedy Polski już nie było i to od bardzo, bardzo dawna powstały oddziały polskie, bo została świadomość polska i zostało pokolenie wychowane na polskim ideale. Pomimo tylu lat zaborów oni sami szukali polskiego wojska, chcieli się bić o Polskę. Na Kresach zawsze było tak, że Polak to katolik.  - Tylko niektórzy z nich są ochrzczeni, jako prawosławni. Nie da się od razu przekonać człowieka, który nigdy tego nie był uczony, nigdy nie był w tym wychowany. Siłą chrześcijaństwa jest świadectwo i wychowanie. Musi być wychowanie w rodzinie, jeżeli tego nie było przez 90 lat, a przyjmuje się, że 25 lat to jest jedno pokolenie, czyli prawie cztery pokolenia wyrosły bez świadomości - kim my jesteśmy, kim są nasi przodkowie. Jak z nimi czasem rozmawiam, bo raczej nie wszczynam dyskusji na tematy narodowościowe, ale czasem mówię w wąskim kręgu: „Słuchajcie, macie polskie nazwiska, kończące się na -ski, co wskazuje nawet na szlachectwo”. Oni wówczas robią wielkie oczy – „Tak?!”. Musi upłynąć dużo czasu, żeby taki człowiek się przełamał. Na tamtym terenie nie ma nacjonalizmu, jak na zachodnie Ukrainie, nie odczuwam, jako Polak żadnej wrogości, ale ci ludzie są głęboko zrusyfikowani. Okazuje się, że po wojnie jakaś grupa miejscowych katolików, czy podpuszczona – nie wiem, ale przekazała budynek kościoła prawosławnym, ponieważ cerkiew została zniszczona w latach 30. ,a popów rozstrzelano. Struktura ludnościowa Kodymy przed I wojną światową była taka jak każdego miasteczka kresowego, z największym odsetkiem Żydów. Na blisko 5 tysięcy mieszkańców było 2100 wyznania mojżeszowego, ponad 1700 katolików, a reszta to prawosławni, czyli Rusini, jak się wtedy mówiło, ich było ok. 900. Dzisiejsi mieszkańcy Kodymy mają się za Ukraińców?  - Trudno to powiedzieć. Oni nie posługują się czystym językiem ukraińskim. Ja jestem Polakiem, nigdy nie pozbędę się polskiego akcentu, bo nie da się od tego uciec, ale dla nich mój ukraiński jest wzorcowy, bo miałem dobrych nauczycieli. Oni mówią tak zwanym surżykiem, językiem pogranicza, mieszanka rosyjskiego i ukraińskiego, trochę też wpływy mołdawskie, bo do granicy z Naddniestrzem, zbuntowanej, bananowej republiki, kontrolowanej przez Moskwę, jest w linii prostej 9 kilometrów, a za drogą 20 kilometrów. Klimat tam chyba cudowny,  kraina winnic? - W tej chwili bardzo gorąco, winorośl jest traktowana jako chwast przydrożny. Rośnie wszędzie, tego nie trzeba specjalnie pielęgnować. Do Morza Czarnego od nas jest jakieś 300 kilometrów. Pod Kodymią kończą się lasostepy, a zaczynają stepy. Ziemia bardzo urodzajna, czarnoziem leży do metra w głąb. Z czego ludzie żyją?  - No właśnie, to jest pytanie. Upadło wszystko co było przemysłem za czasów jeszcze polskich, potem carskich i komunistycznych. Praktycznie nie zostało śladu. W tej chwili na przykład likwiduje się gorzelnię, budowaną za carów. Robili tam podobne dobre jakościowo koniaki i likiery, obecnie w fazie ruiny. Trochę handlują, trudnią się przemytem z Naddniestrzem. Kto umie coś robić, to do Rosji jedzie. Ciężko jest znaleźć na miejscu dobrego majstra budowlanego. Jeśli robi, to pije, a jeśli piją, to zaczynają niszczyć materiał, wynosić. Po prostu im się należy. Komunistyczna mentalność, znamy to z PRL.  - U nas nie było tego aż w takiej postaci. Po prostu w tym człowieku zazębia jedno z drugim. Mówią – „Czemu głupi, bo biedny, a czemu biedny, bo głupi”. Nie wiadomo, z której strony to ugryźć, to pokazuje jedno – trzeba pracy nad wychowaniem. Jeśli etos pracy był niszczony przez 90 lat, to trzy razy więcej czasu trzeba, żeby wychować pokolenie, które będzie już wychowane przez wychowane pokolenie. Komunizm dokonał ogromnego spustoszenia moralnego. Rodziny są rozbite, dzieci nie wiadomo z jakiego związku, kto z kim. Obecnie państwo ukraińskie zaczyna wypłacać pieniądze na dzieci, bardziej nawet niż polskie, bo ich również dotknęła ciężka zapaść demograficzna, ale co z tego. Nie jest sztuką płacić, ktoś nie pomyślał, że ilościowo nie da się wyrównać poziomu moralnego ludności. Co z tego, że dzieci przybędzie, jeśli te dzieci nie rodzą się w normalnych rodzinach, jeśli nie są wychowywane, jeśli nie znają miłości? Jest tylko alkohol, przemoc, narkotyki, prostytucja. Ktoś by w Polsce nie uwierzył, jakie rzeczy tam się dzieją. Choć ludzie bardzo serdecznie, a ile oni wytrzymali, tylko pytanie - w imię czego? Ale z drugiej strony przykład idzie z góry. Czy jest sens starać się żyć lepiej, gdy państwo robi co chce. Każdy kto dochodzi do władzy robi swoje, wszystko mu wolno. Politycznie są bardziej za Wiktorem Janukowyczem, czy opozycją wobec prezydenta Ukrainy? - Duża cześć popiera nie tyle może samego Janukowycza, co komunistów. Starsi ludzie z nostalgią wspominają czasy sowieckie. Młodzi mają wszystko w nosie, patrzą tylko uciec do miasta, bo tam są jakieś perspektywy. Pół biedy jeśli on umie coś, chce mu się pracować, ale problem jest ten sam co i w Polsce. Wystarczy w środkach masowego przekazu, w telewizji, bo obraz najbardziej przemawia do młodych, pokazać łatwy styl życia: przecież nie muszę nic pracować, a wszystko będę mieć. W modzie jest nic nie robić, tylko siedzieć z butelką piwa, ćmić papierosy, chodzić po dyskotekach, pić i dobrze się ubierać, to jest w modzie. Tak jak kiedyś frajerem był ten, kto musiał pracować na polu w kołchozie. To znaczy, że jakiś dureń, przecież mógł iść do partii. Jeżeli ktoś nie wyrzekał się swoich przekonań, co widać nieraz było po ludziach w innych częściach Ukrainy, szczególnie na zachodzie, jeżeli się trzymał wiary, no to był skazany jak niewolnik na pracę w kołchozie. Nieraz na własnym polu, które należało do jego rodziny. Mnie kiedyś parafianie pokazywali: „Księże, tam było nasze pole. Tam gdzie te krzaki, przecież tam cały chutor był, kilka zagród stało”. Ilu Ksiądz ma parafian w Kodymie?  - W tym roku po raz pierwszy od 1920 roku odbyła się kolęda. Odwiedziłem sześć domów, siódmy teraz. Są jeszcze dwie rodziny, które wyraziły chęć, żeby ksiądz przyszedł i poświecił im mieszanie. Oni mają wiarę poświecenia czegokolwiek. Jeżeli jest poświęcone, to znaczy, że ma mnie chronić, jak amulet. Czy jest sens dla takiej garstki wiernych budować kaplicę? - Po ludzku biorąc, jest to poważne pytanie, natomiast my zawsze, jeśli idziemy, to z błogosławieństwem Bożym. Jeśli idziemy posłani przez Kościół, to choćby nie wiadomo jak trudno było, tam powstanie wspólnota. Może nie będzie takiego przypływu wiernych hurtem, ten czas hurtowych powrotów do Kościoła na Ukrainie się skończył. Minął ten boom, kiedy ludzie się garnęli do księdza. Praca na Wschodzie to długi marsz. Kościół katolicki stawia duże wymagania moralne, poprzeczka etyczna jest postawiona wysoko. Ci ludzie muszą do tego dojrzeć, wziąć to wszystko na swój rozum, przemyśleć, przetrawić i przyjąć za własne przekonania. Że na przykład to nie jest tak, że wolno ci żyć z którąś tam kobietą z rzędu, czy z którymś tam mężczyzną, ale dobro dziecka się nie liczy. Na Ukrainie jest potężny problem rozbitych rodzin, a oni do tego uwagi nie przywiązuje. Tysiące dzieci wychowywane są przez dziadków, jakieś przyszywane ciocie, czy wujków, albo pozostają wręcz bez opieki. Ale chyba są też wartościowe jednostki, normalne, w naszym rozumieniu rodziny? - W tej chwili i to jest taka radość dla mnie, 20 lipca odbędzie się pierwszy ślub w naszej małej wspólnocie katolickiej w Kodymie i to młodych ludzi. On wojskowy, ona jest córką katolików, ale przez rok w ogóle się nie pokazywali, bo praca, bo to, bo tamto. W końcu dokonał się cud Serca Jezusowego. W tej parafii skąd ona pochodzi miałem kazanie odpustowe podczas uroczystości Serca Pana Jezusa. Po mszy przyszła do mnie matka z córką i przyszłym zięciem, że chcą brać ślub w Kościele katolickim. Zadeklarowali gotowość wychowywania dzieci w wierze katolickiej. Co Księdzu życzyć na koniec, chyba sił i wytrwałości. - Łaski Bożej, jak Pan Bóg coś chce zrobić przez tak niedoskonałe narzędzie, jakim jest człowiek - to zrobi. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Henryk Szewczyk Fot. autora Źródło: www.sadeczanin.info